czwartek, 22 października 2015

Rozdział X "Urodzić się niemym, by nie ra­nić słowem blis­kich... "

 Dawno mnie nie było, to prawda. Powiem szczerze, że pisanie tego rozdziału zajęło mi masę czasu i dopiero wyjazd do Stanów (również do Studia Harr'ego Pottera) sprawił, że w końcu dokończyłam tą notkę i muszę przyznać, że jestem z niej dość zadowolona.
Życzę miłego czytania i pamiętajcie o zasadzie CZYTAM - KOMENTUJĘ
Daje mi to niezmierną motywacje do pisania :) 








Hermiona nigdy nie przypuszczała, że cokolwiek jest jeszcze w stanie ją zaskoczyć. W przeciągu 6 lat w Hogwarcie przeżyła masę niebezpiecznych przygód oraz doświadczeń. Każdy rok szkolny przynosił coś nowego, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że teraz, w wieku 17 lat, będzie gotowa stawić czoło prawie wszystkiemu.
Niestety musiała stwierdzić, że gorzko się pomyliła. Klęcząc nad ledwo co żyjącym Ślizgonem dopiero teraz zrozumiała, iż życie przyszykowało dla niej jeszcze masę niespodzianek, które kiedyś, o ile dożyje, będzie wspominała z nikłym cieniem przerażenia.
- Błagam Malfoy obudź się – szeptała w kółko, raz co raz spoglądając na nieprzytomnego chłopaka. Oczywiście od razu wysłała patronusa do Snape'a, lecz wątpiła by nauczyciel zdołał zjawić się tak szybko we Wrzeszczącej Chacie. Nie mogła jednak sama przetransportować go do Skrzydła Szpitalnego, więc od kilku minut starała się usunąć jakiekolwiek mniejsze uszkodzenia na jego ciele. O dziwo, udało jej się to bez żadnych problemów. Trudno było jej więc pojąć, czemu arystokrata dalej się nie budził.
Jego oddech był płytki aczkolwiek stabilny. Gdy przetransportowała go za pomocą czarów na starą kanapę, raz po raz wydawał z siebie jęki czy też szeptał w agonii imię matki. Poczuła jak ciężar odpowiedzialności i żalu spływa na nią z podwójną siłą. Przecież to ona przyczyniła się do zaistniałych wydarzeń. Gdyby nie ona, blondwłosy nigdy nie musiałby znosić takich katuszy.
Może dostał jakimś poważniejszym zaklęciem” - ta nieproszona myśl wdarła się do jej podświadomości jak grom z jasnego nieba. Jak na zawołanie od razu po ciele przeszły ją dreszcze. Mimo dzielącej ich nienawiści, która powoli znikała, nigdy nie będzie w stanie wybaczyć sobie, że przyczyniła się do cierpienia Malfoy'a.
Nieświadoma swoich czynów, przejechała swoją dłonią po policzku chłopaka. W tej chwili wydawał jej się tak bezbronny i niewinny, że nigdy nie posądziłaby go o bycie wrednym Ślizgonem, który niszczył jej życie od ponad sześciu lat. Nie wiedzieć czemu, wspomnienia zaczęły napływać do jej głowy. Pierwsze spotkanie w pociągu, ciągłe prowokowanie, wyzwiska, kpiny, obelgi, aż w końcu ich potyczka w jednym z przedziałów. Wtedy przecież prawie nie użył na niej zaklęcia Cruciatus. Na chwilę ponownie ogarnęła ją złość. Dopiero po chwili zdołała przywołać się do rozsądku. To wydarzenie zdawało się mieć miejsce wieki temu. W końcu chłopak uratował jej życie i to nie raz. Nie mogła być egoistką, musiała mu pomóc. Z resztą, nigdy nie zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby na świecie zabrakło Dracon'a Malfoy'a. Owszem, tysiąc razy życzyła sobie, by zniknął na dobre, lecz doskonale zdawała sobie sprawę, że to tylko puste słowa.
Teraz gdy zagrożenie wydawało się tak blisko poczuła przez chwilę pewny rodzaj smutku, przeszywający jej serce. Nie chciała by Ślizgon umarł i to w dodatku z jej winy. Wiedziała, że najzwyczajniej w świecie by za nim tęskniła.
Łzy aż same cisnęły jej się do oczy, gdy ponownie spojrzała na blondyna. Włosy, zazwyczaj ułożone w artystycznym nieładzie, teraz sklejone od brudu i potu, przylegały do jego twarzy, na której widniał mały, lecz bardzo widoczny grymas bólu.
- Obudź się Draco – ponowiła swoją prośbę łamiącym się głosem, po czym leniwie oparła głowę o jego tors. Nie miała pojęcia czemu zdobyła się na na tak gwałtowny i niepodobny do niej upust emocji. Chciała po prostu, by wszystko wróciło do jak najlepszej normy. Wolała już znosić chore wyzwiska oraz zagrywki niż żyć z wyrzutami sumienia. Na swój własny sposób potrzebowała tej fretki w swoim życiu. Westchnęła cicho, czując jak ogarnia ją bezradność.
Dopiero teraz zaczęła rozumieć Harry'ego, który raz po raz tracił swoich najbliższych. Nie mogła sobie wyobrazić, jaki ból musiał nosić w sobie Wybraniec. Przyrzekła sobie w duchu, że przy najbliższej okazji spędzi więcej czasu ze swoim najlepszym przyjacielem. Przez całą sytuację wreszcie uświadomiła sobie, że musi cieszyć się każdym dniem, który jej jeszcze został.
Teraz jednak niczego nie pragnęła tak bardzo, jak pobudki Malfoy'a. Niestety nie pozostało jej nic innego, jak czekać.

~Draco~

Draco był zazwyczaj bardzo odporny na jakikolwiek rodzaj bólu. Spędzając całe dzieciństwo w Malfoy Manor, gdzie zaklęcia Cruciatus oraz katusze były normalnością, zdążył przyzwyczaić się do cierpienia oraz znosić kary bez żadnych skarg, Z czasem przeniosło się to również na jego życie emocjonalne. Nigdy nie przejmował się nikim i niczym. Lubił gnębić innych po to, by inni nabrali do niego odpowiedniego szacunku. Nigdy nie myślał o uczuciach, czy poczuciu winy. Stał się prawie idealną kopią swojego ojca. Zimny i wyrafinowany Draco Malfoy. Dziedzic wielkiej fortuny oraz przyszły Śmierciożerca, który nie boi się niczego. Tak przynajmniej myślał.
Teraz jednak miał wrażenie, że każda komórka jego ciała wręcz płonie Nie był w stanie otworzyć oczu, czy też wydać choćby najmniejszego dźwięku, świadczącego o tym, że zdołał przeżyć. Uczucie przerażenia jak i bezradności ogarnęło go całkowicie, sprawiając, iż znowu poczuł się jak 11 letni chłopczyk, próbujący dopasować się ze strachu swojemu ojcu. W gruncie rzeczy dalej tak było. Zgodził się zostać Śmierciożercą tylko ze względu na swoją rodzinę. Oczywiście z całych sił starał przyzwyczaić się do swojej nowej pozycji, lecz czasami przychodziło mu to z trudem. Ciągły strach o własne życie wcale nie polepszał całej sytuacji.
Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, miał wrażenie, że jego dni są już policzone. Przez głowę zaczęły przelatywać mu wspomnienia z ostatnich dwóch tygodni. Katusze, tortury, wrzaski… wszystko zdawało się zlewać w jedno. Jęknął donośnie. Dlaczego musiał to wszystko znosić? Co zrobił, że Czarny Pan postanowił go tak okrutnie ukarać? I chociaż doskonale znał odpowiedź, dalej po prostu nie chciał w nią uwierzyć.
- Obudź się Draco – usłyszał, po czym poczuł jak nieznany mu ciężar opada na jego klatkę piersiową. Przeklął w myślach, starając się za wszelką cenę doprowadzić do jakiekolwiek ruchu. W momencie odwagi, spróbował unieść się do pozycji siedzącej. Nie spodziewał się, że jego działania naprawdę odniosą skutek, więc gdy nagle poczuł zbyt gwałtowny ruch swojego ciała na moment stracił równowagę.
Zaczerpnął głęboko powietrza z całej siły próbując nie zakrztusić się za dużą dawkę tlenu. Miał wrażenie, jakby jego płuca paliły się od środka.Nie pamiętał kiedy najmniejszy ruch sprawiał mu tyle bólu.
Dopiero po chwili, gdy jego ręce przestały panicznie drżeć z wysiłku, rozglądnął się po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka trudno było mu rozpoznać to miejsce. Mimo powoli ogarniającej go ciemności, doskonale widać było porządek oraz czystość. Nawet półka na książki, która zdawała się być stara jak świat, błyszczała świeżością. Zajęło mu to kilka sekund, by końcu rozpoznać w tym miejscu Wrzeszczącą Chatę. Naprawdę nie miał pojęcia, kto był na tyle zawzięty, by postawić ten rozpadający się dom na nogi. I nagle go oświeciło.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności Granger w pokoju. Skierował na nią swoje rozkojarzone spojrzenie. Pierwsze co zauważył na jej twarzy to zaschnięte łzy na policzku oraz niepewność, która po chwili zmieniła się w ulgę. Stała niepewnie zaledwie kilka kroków od niego, zapewne próbując pojąć jego nagłą pobudkę i gwałtowne zachowanie.
- Granger – szepnął cicho – Czemu płaczesz? - spytał, wyraźnie zszokowany. Nienawidził patrzeć na czyjeś łzy. Był to dla niego nieznany rodzaj bólu, który na swój sposób go przerażał. Ponadto w brązowych oczach młodej Gryfonki zdołał odczytać wszystkie emocje skrywające się na dnie jej nienaruszonej duszy. Już prawie zapomniał jak działały na niego jej tęczówki.
- Żyjesz – powiedziała łamiącym się głosem, po czym bez żadnego ostrzeżenia, rzuciła mu się na szyję.
Poczuł ukłucie w okolicach żeber a każda komórka jego ciała wręcz błagała swojego właściciela o szybkie oddalanie się od nieznanej osoby, sprawiającej mu tyle bólu. Mimo to, nie zrobił nic, by odgonić od siebie Gryfonkę. Gdy tylko poczuł ciepło jej ciała, automatycznie przyciągnął ją bliżej, dając ponieść się własnym emocjom. Serce zabiło mu gwałtownie w klatce piersiowej, gdy jego ręce powoli gładziły jej plecy, rozkoszując się przy tym zapachem jej włosów.
Jeszcze nigdy w życiu nie pozwolił sobie na tak zwyczajny, ludzki gest, mający na celu ukazanie wsparcia oraz pociechy. Prawda była taka, że zawsze uważał ten odruch za punkt słabości oraz głupoty.
Teraz jednak miał ochotę już nigdy więcej nie wypuszczać Granger ze swojego stalowego uścisku. Potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Czuł, jak powoli zaczyna dopuszczać do siebie od lat skrywane emocje. Smutek, bezradność a jednocześnie złość i szczęście jeszcze nigdy nie były tak wyraźne niż teraz. Gwałtownie zakręciło mu się w głowie od nadmiaru zdarzeń oraz nieznanych uczuć. Nie rozumiał czemu akurat teraz, trzymając tą brązowowłosą Gryfonkę w ramionach zdołał się całkowicie otworzyć, chociażby na moment.
Odrobinę powiększył dystans między nimi, by móc po tak długim czasie spojrzeć jej w oczy. Mimo nienawiści, która dzieliła ich od ponad 6 lat nigdy nie miał problemu, by rozszyfrować dziewczynę. Dokładnie wiedział, kiedy sprawiał jej najwięcej przykrości albo jakie emocje targały nią na daną chwilę. Brązowe tęczówki Hermiony zdawały się teraz emanować dziwnym nieznanym mu uczuciem oraz pewnym rodzajem szczęścia, które tak rzadko gościło w jego życiu.
Mały, lecz bardzo wyraźny uśmiech zawadniał na twarzy Dracon'a. Pierwszy raz naprawdę czuł się...kochany? Nie, to uczucie dalej było mu nieznane, zresztą to tylko Granger. Mimo to, sam fakt, że ktokolwiek tak bardzo cieszył się na jego widok, sprawiał go w o wiele lepszy nastrój.
Warto było tyle cierpieć” - ta nieproszona myśl pojawiła się w jego głowie, lecz z całej siły starał się ją zakłócić.
- Nie miałem zamiaru umierać Granger – wyszeptał, intensywnie wpatrując się w oczy Gryfonki. Doskonale mógł zauważyć rumieńce pojawiające się na jej bladej twarzy pod wpływem jego słów. Z niewiadomego mu powodu, bardzo mu to schlebiło.
- Przepraszam – gdyby nie znajdował się tak blisko niej, zapewne nie dosłyszałby jej cichego pomruku, który z siebie wydała. Serce ponownie zabiło mu szybko na dane słowa a wspomnienia zaczęły napływać do jego umysłu szybciej niż by się spodziewał.
Stanął w obronie Granger. Walczył z Dołohow'em, by uratować swoją matkę. Sam Czarny Pan torturował go przez dobre 2 tygodnie. Jak to możliwe, by jedna drobna osóbka wywołała aż tyle zamieszania w jego życiu.
Skrzywił się nieznacznie, czując jak złość zaczyna przejmować nad nim kontrolę. Jednym ruchem, odepchnął delikatnie dziewczynę od siebie, przybierając swój typowy ironiczny uśmiech.
- Stało się – odparł jak gdyby nigdy nic, choć w środku miał ochotę dyszeć z wściekłości. Nie rozumiał, czemu przez cały czas towarzyszyło mu poczucie,że musi bronić tą głupią Gryfonkę. Nic między nimi się nie zmieniło. Dla niego dalej była głupią szlamą, która nie umiała poradzić sobie w najprostszej sytuacji.Mimo to, nie chciał widzieć, jak cierpi przez takiego imbecyla jak Dołohow. Miał ochotę jęknąć z bezradności.
- Jak się tu dostałeś? - spytała Hermiona, zupełnie nie zdając sobie sprawy z wewnętrznej walki, którą właśnie prowadził. Nie wyglądała na zdziwioną. Wręcz przeciwnie. Niczego innego się nie spodziewała. W końcu, Malfoy dalej był Malfoy'em. Jego reakcje były nieprzewidywalne, co sprawiało, że zawsze była przygotowana na wszystkie możliwości.
Draco skrzywił się nieznacznie, przypominając sobie z jaką zażartością próbował deportować się z Malfoy Manor. Miał dopiero 16 lat i mocno powątpiewał w swoje umiejętności jeżeli chodziło o tego rodzaje magię. Niemniej jednak, udało mu się. Wyobrażenie brązowych tęczówek Granger oraz opuszczonej Wrzeszczącej Chaty z każdą sekundą wydawało mu się bardziej realne.
Dopiero teraz zrozumiał, czemu deportacja wymagała takiego skupienia. Gdy w końcu dotarło do niego, iż po raz pierwszy w życiu udało mu się okiełznać tak trudne i wymagające zaklęcie, poczuł niesamowity przypływ dumy.
- Deportowałem się – mruknął, a następnie powoli, tym razem uważając na każdy swój ruch, spróbował wstać. Nie minęła nawet sekunda, gdy pomieszczenie przeszył jego cichy jęk bólu.
- Czyś ty zwariował Malfoy! - krzyknęła Hermiona. Dopiero teraz, gdy chłopak odzyskał przytomność, zauważyła jego obrażenia na klatce piersiowej. W dodatku, blondyn wyglądał na wycieńczonego. Była pewna, że przy jego stanie, nigdy nie da rady sam iść – Usiądź z powrotem – rozkazała ponownie zbliżając się do chłopaka.
- Nie będziesz mi rozkazywać – warknął w odpowiedzi. Gdyby jego stan fizyczny mu na to pozwalał zareagowałby jeszcze bardziej gwałtownie. Nienawidził być do czegoś zmuszany. W dodatku przez Granger. Biorąc pod uwagę wydarzenia, które wydarzyły się tylko i wyłącznie z jej winy, powinna zostawić go w świętym spokoju. W końcu już raz, niespełna miesiąc temu, był w stanie rzucić na nią Cruciatusa.
Przez chwilę znieruchomiał, przypominając sobie swój czyn. Co jak co, ale teraz, po torturach jakie sporządził mu sam Czarny Pan brzydził się zaklęciami niewybaczalnymi bardziej niż kiedykolwiek. Wiedział, że prędzej czy później, należąc do szeregów Sam-Wiesz-Kogo, będzie musiał ich użyć, lecz na daną chwilę przyrzekł sobie w duchu, iż z całej siły będzie starał się unikać czarnej magii przynajmniej przez miesiąc, nie ważne jak bardzo Granger będzie go wkurzać.
Młoda Gryfonka prychnęła głośno, po czym jednym gwałtownym ruchem zmusiła Dracona, by ponownie usadowił się na starej sofie.
- Jak dziecko – syknęła wyraźnie podirytowana. Podświadomie jednak uśmiechnęła się w duchu. Wolała już kłócić się z Malfoy'em niż codziennie zamartwiać się o jego życie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo przyzwyczaiła się do jego towarzystwa.
Draco popatrzył na nią z czystą odrazą w oczach, lecz postanowiła zgrabnie zignorować ten fakt i bez zbędnych komentarzy, obejrzała jego ranę na podbrzuszu. Głębokie, świeże rozcięcie wyglądało poważniej niż się spodziewała.
- Kto ci to zrobił? - wyszeptała pełna przerażenia. Blondyn jednak milczał jak zaklęty. Nie chciał spowiadać się Gryfonce o swoich przeżyciach. Nie chciał przyznać się do tego, że jego własny ojciec, który od lat był dla niego przykładem, własnoręcznie oddał go w ręce Voldemorta, tylko po to, by ocalić swój własny tyłek. Nie potrzebował współczucia. Jedyne czego teraz pragnął był spokój.
- A jak myślisz Granger – odparł w końcu. Jego głos był przesiąknięty dawką cynizmu – Dumbledore nie może obronić nas przed całym złem na świecie – dodał. Czuł jak emocje ponownie biorą nad nim górę. Ten rok szkolny nie miał tak wyglądać. Wszystko powinno być takie jak kiedyś. Granger dalej powinna zajmować się swoim głupim Potterem, a on, jak przystało na syna Lucjusza Malfoy'a, powinien przygotowywać się do roli śmierciożercy. Zamiast tego, prawie wszystko wywróciło się do góry nogami.
Syknął głośno, gdy koniec różdżki Hermiony dotknął jego piersi.
- Nie ruszaj się – powiedziała jak gdyby nigdy nic a następnie zaczęła szeptać nieznane mu zaklęcie. Po raz pierwszy w życiu dziękował jej za bycie aż tak wielką kujonicą. Poczuł jak nieznane ciepło ogarnia całe jego ciało a ból, który towarzyszył mu od kilkunastu już minut zaczyna powoli znikać.
Odetchnął z ulgą. Teraz w końcu będzie mógł stanąć o wlanych siłach. Mimo to nie miał najmniejszego zamiaru podziękować brązowowłosej za udzielenie mu pomocy. W końcu to ona przyczyniła się do zbiegu wszystkich wydarzeń, które zmusiły go do podjęcia takich, a nie innych decyzji.
- Od kiedy to umiesz rzucać zaklęcia Granger? - rzucił złośliwie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczyna poczuje się przez niego upokorzona. W końcu nie łatwo było jej wyrzuć ten przykry scenariusz z głowy, gdzie Draco Malfoy uratował jej życie.Jak na zawołanie, Gryfonka zarumieniła się delikatnie, po czym ukryła twarz w swoich brązowych lokach. Ślizgon zaśmiał się ironicznie na ten widok.
- Ciesz się, że w ogóle tu jestem – odburknęła siląc się na pewność siebie. Prawda była jednak taka, że w duchu przyznała szarookiemu rację. Miał prawo naśmiewać się z jej nieodpowiedzialności. Z resztą, jak w ogóle mogła dopuścić do tego, by ona, Hermiona Granger, nie była w stanie obronić samej siebie. To było takie nie w jej stylu! Miała ochotę wyć z bezradności, która opętała jej ciało.
Z drugiej strony jednak, gdyby nie jej zachowanie nigdy nie poznałaby Malfoy'a z tej drugiej, lepszej strony.
Doskonale pamiętała jego przerażony wzrok, gdy tylko Dołohow wspomniał o Narcyzie oraz troskę, która zagościła na jego twarzy. Jeszcze niecały rok temu nigdy nie pomyślałaby, iż Ślizgon jest zdolny do takich emocji. Ba! Sam fakt, że Draco odbiera jakieś inne uczucia niż nienawiść, był jak cud z nieba. Teraz jednak wszystko nabrało zarówno dla niej jak i dla niego, innego znaczenia. Oboje nie wiedzieli jeszcze czy zmiany jakie zaszły między nimi były dobre.
- Uwierz mi, gdybym mógł teleportowałbym się gdzie indziej – prychnął. Oczywiście kłamał. Brązowe tęczówki Granger prześladowały go od chwili, w której udało mu się odzyskać przytomność. Nie rozumiał tego i chyba nawet nie chciał pojąć.
Przekręcił leniwie głową a następnie po raz pierwszy przyglądnął się z dokładnością danemu pomieszczeniu.
Nie było ono zbyt duże. Kanapa na której się znajdował, stała przy ścianie, którą ozdabiały stare obrazy nieznanej mu czwórki przyjaciół oraz kilku dość przerażającym fotografiom wilkołaka. Przypatrując się młodym czarodziejom machającym śmiało do kamery, rozpoznał…
- Potter? - sam nie wierzył w swoje słowa. Przecież to było nie możliwe. Jakim cudem Bliznowaty znajdował się na fotografii, która na jego oko miała ponad 20 lat. Dopiero po chwili pojął iż przypatruje się w prawie idealną kopię Wybrańca.
- To ojciec Harr'ego – powiedziała Hermiona, również wpatrując się w młodego czarodzieja – Chciałam przekazać mu to własnoręcznie, ale zaklęcie przylepca robi swoje – westchnęła.
Draco postanowił zignorować jej wypowiedź. Ponownie spojrzał na fotografię, tym razem skupiając się na innych postaciach. Chłopak po lewej stronie, był w pewnym stopniu podobny do niego. Jego uśmiech był szarmancki a zarazem tajemniczy. Draco mógł się założyć, że w tamtych czasach, połowa dziewczyn wzdychała na jego widok.
Jedną ręką czochrał włosy odrobinę niższemu czarodziejowi, który z wyglądu bardziej przypominał bezdomnego niż ucznia. Podkrążone oczy, zmęczona twarz, lekko podarta szata oraz stare jak świat książki nie nadawały mu tytuły przystojnego mężczyzny. Wręcz przeciwnie, chłopak wyglądał jakby miał za chwilę paść z przemęczenia.
Malfoy prychnął pod nosem. Tak właśnie kończą ludzie, którzy całe życie poświęcają nauce. Najlepszym przykładem była właśnie Granger. Był pewny, że również ona kiedyś skończy gorzej niż marny przyjaciel Potter'a.
Zajęło mu to dobre kilka sekund, by rozpoznać na zdjęciu jeszcze jedną postać. Schowany za swoimi znajomymi, stał jeden, dość grubowaty chłopaczek. Jego twarz była nietypowo okrągła, lecz malutkie oczy oraz haczykowaty nos nadawały mu wygląd szczura.
I wtedy Draco zrozumiał.
- Peter Petigrew – wyszeptał wręcz z kpiną. Nigdy nie przepadał za tym marnym sługom Czarnego Pana. Oczywiście każdy znał historię o przywróceniu Voldmoerta, właśnie dzięki pomocy tego małego gada, lecz nikt nigdy nie traktował go jak jednego ze Śmierciożerców. Malfoy mógł śmiało powiedzieć, że nie spotkał w swoim bardziej tchórzliwej osoby. Glizdogon był w jego oczach nikim.
- Zdrajca – mruknęła cicho Hermiona ponownie przyciągając uwagę Dracona. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem i przymrużył oczy.
Skąd ona wiedziała o istnieniu tego parszywca? Z tego co opowiadał mu ojciec, były przyjaciel Potter'ów, ukrywał się latami tylko po to, by po wielu nieudanych próbach odnaleźć Czarnego Pana z obawy, że ktoś w końcu odkryje jego sekret.
Najwidoczniej Granger zdążyła już zapoznać się z tą gadziną.
- Nie każdy Gryfon musi chcieć ratować świat Granger. Czasami trzeba martwić się o siebie - prychnął złośliwie. Dziewczyna już otwierała buzię, by odpyskować blondynowi, lecz ten uciszył ją machnięciem dłoni. Nie miał zamiaru prowadzić dalszej dyskusji. Ponadto bał się, że może palnąć ponownie jakąś głupotę, która zdradziłaby jego przynależność do Śmerciożerców.
Hermionę jednak wcale nie zdziwił fakt, iż Draco tak dobrze orientował się w towarzystwie sług Sami-Wiecie-Kogo. Nie była głupia i umiała dodać jeden do jednego.
Mimo świadomości, że powinna trzymać się jak najdalej od Ślizgona, w głębi serca wiedziała, że teraz, po wielu dniach zamartwiania się, nie potrafiła już odpuścić.
Draco doskonale wdział zaciętość w jej oczach. Z jednej strony bardzo mu to imponowało. Jeszcze nikt nigdy nie starał się go rozgryźć, a tu proszę! Zwykła mugolaczka miała by to nagle zmienić?
Z drugiej strony jednak, czuł że złość oraz duma nie daje mu spokoju. Nie powinien nigdy ratować tej kujonowatej Gryfonki ani pozwolić jej na wtargnięcie w jego życie. Burzyło to bowiem wszystkie wartości jakie wyznawał.
W duchu poprzysiągł sobie, że najbliższej przyszłości będzie bardziej uważał na swoje czyny związane z Granger.
- Chodźmy już – odparł w końcu, po czym ruszył bez zastanawiania w kierunku ukrytego wyjścia.
- Ale Snape…- Hermiona dalej nie dawała za wygraną.
- Naprawdę myślisz, że przyjdzie uratować zdrajcę? - Malfoy ledwo co trzymał swoje nerwy na wodzy. Czy ta dziewczyna w ogóle miała pojęcie o prawdziwym życiu?
Granger westchnęła głęboko, czując nutkę zażenowania oraz rozczarowania. Nie ważne jak bardzo starała się dopasować do danej sytuacji, Ślizgon nadal miał pozostać dla niej zagadką nie do rozwiązania.

~Harry~

Mimo faktu, że Harry wychował się w zupełnie niemagicznej rodzinie Dursley'ów, który najchętniej oddaliby go do domu dla wariatów, nigdy nie czuł pociągu do jakiegokolwiek przedmiotu w mugolskiej szkole. Ten czas zresztą wspominał jako horror, który teraz mógł spokojnie porównać z lekcjami Obrony Przed Czarną Magią.
Snape jako nowy nauczyciel, zadbał już o to by Gryffindor został ukarany nawet za najmniejsze przewinięcie. Nie było godziny, w której jego dom nie stracił chociażby 25 punktów za niekompetentne wypowiedzi Nevill'a, czy też bezsensowne komentarze Weasley'a.
Sam Harry ledwo co umiał siedzieć spokojnie w klasie z naucxycielem, którego nienawidził jeszcze bardziej niż Malfoy'a. Zazwyczaj starał się siedzieć cicho i studiować w spokoju podręcznik eliksirów, który zawierał tak cenne wskazówki od Księcia Półkrwi.
Tym razem jednak wchodząc do klasy na trzecim piętrze, wraz z Ronem i Hermioną u boku, wiedział, że lekcja okaże się makabrą.Na jednoosobowych stolikach czekała już na nich sterta kartek oraz jedno pióro. Ron jęknął głośno.
- Czy ten nietoperz musi psuć nam humor? - mruknął w stronę Pootter'a i Hermiony.
- Snape zapowiadał ten test od ponad tygodnia Ronaldzie. Zamiast narzekać powinieneś się bardziej przyłożyć – prychnęła, po czym zajęła swoje miejsce.
Harry uniósł lekko brwi ze zdziwieniem przypatrując się swojej przyjaciółce. Ostatnio ciężko było rozgryźć jej humor. Często niespodziewanie milkła, odpływając daleko w tylko sobie znane miejsce. Powoli zaczynał się o nią martwić.
- Miejmy to już za sobą – mruknął, po czym zdecydowanym krokiem podszedł do jednych z pustych ławek, a następnie usiadł, wzdychając lekko.
- Cześć 'arry – usłyszał szept przy swoim uchu. Z zaskoczenia aż podskoczył do góry, co kilka Ślizgonów, z którymi dzielili lekcje, zaśmiało się perfidnie.
Poczuł jak powietrze wokół niego na sekundę staje się cięższe.
- Co tu robisz Fleur? - spytał uśmiechając się od uch do ucha. Widok dziewczyny znacznie poprawił mu humor. Od momentu ich niefortunnej lekcji, ich relacje znacznie się polepszyły.
On, dzięki swojej cierpliwości był w stanie powoli utemperować charakterek Francuzki. Czasami jednak potrafili przegadać całe ich spotkanie, nawet nie myśląc o prawdziwym celu w jakim tu przybyli.
- McGonagall przydzieliła mnie dzisiaj do zajęć z profesorem Snap'em – powiedziała, po czym usiadła tuż za Harrym.
- w takim razie powodzenia – odparł próbując zignorować dreszcze, które przeszły po całym jego ciele.
Gdy napotkał pytający wzrok Hermiony wzruszył jedynie ramionami Jego przyjaciółka bowiem dalej nie miała zielonego pojęcia o łączącej go relacji z Fleur. Westchnął cicho, czując jak powoli przytłacza go zachowanie tego sekretu dla siebie.
- Macie 60 minut – monotonny głos Severusa przywrócił go na ziemie – Zaczynajcie.


Sprawdzian okazał się być kompletną katastrofą. Nawet Hermiona, która zawsze była pewna swoich odpowiedzi teraz wyglądała jakby znowu spotkała przyrodniego brata Hagrida.
- Chyba to zawaliłam – jęknęła do Harry'ego, gdy ten postanowił zaczekać na przyjaciółkę, która jako z nielicznych nie oddała testu przedwcześnie.
- Za bardzo się przejmujesz – powiedział, po czym, by dodać jej otuchy objął ją ramieniem, na co dziewczyna odpowiedziała mu pełnym wdzięczności uśmiechem. Na pierwszy rzut oka, można było poznać, że Gryfonka jest wycieńczona. Jej oczy wydawały się tracić iskierki, a policzki wydawały się zapadać. Okularnik przyrzekł sobie w duchu, że przy następnej lepszej okazji wyciągnie ją na przynajmniej jedno kremowe piwo.
Nagle, nie wiedząc kiedy, nieznana mu przez pierwszą chwilę postać, przecisnęła się między nimi, lekko popychając ich na bok. Ciężar książek, niesionych przez Hermionę sprawił, że jego przyjaciółka straciła równowagę i runęła głośno na ziemię. Ślizgoni wybuchli śmiechem, a Potter dopiero teraz zauważył kto był sprawcą całego zamieszania.
- Uważaj jak chodzisz Malfoy – warknął w kierunku swojego wroga, który tylko wymownie przekręcił oczami.
- Nie widziałem tu nikogo oprócz żałosnego, pożal się boże, Wybrańca i jego szlamowatej przyjaciółki – zakpił.
Przed wyciągnięciem różdżki w stronę tej parszywej fretki, powstrzymało go gwałtowny uścisk Hermiony.
- Nie masz prawa mnie tak nazywać – jej słowa aż ociekały złością oraz jadem. Dziewczyna wpatrywała się w Malfoy'a z taką nie chęcią, że sam blondyn prawie niezauważalnie cofnął się o krok do tyłu.
- Nikt mi nie zabroni nazywania rzeczy po imieniu – powiedział spokojnie.
Wszyscy uczniowie wpatrywali się w nich napięcie, czekając na dalszy rozwój akcji.
- Jesteś pewien Malfoy? - spytała Hermiona a w jej oczach zalśniły pierwsze łzy. Widać było, że walczy sama z sobą, by zachować jeszcze resztkę swojej cierpliwości. Potter przez chwilę miał wrażenie, że słowa jej przyjaciółki dotarły do Dracona ze zdwojoną siłą – Jesteś nic nie wartym tchórzem – dokończyła, pewna swoich słów.
Tego było już za wiele dla obu stron. Malfoy wyciągnął swoją różdżkę z kieszeni, celując ją prosto w Gryfonkę. Harry doskonale wiedział, że w końcu musi interweniować.
Zarówno on, jak i Zabini stanęli między Hermioną a Dracon'em, próbując załagodzić sytuacje.
- Spadaj stąd Malfoy, bo inaczej nie skończy się tylko na słowach – warknął Harry. Ślizgon wpatrywał się w Gryfonkę, czekając na jej reakcje, a Okularnik przez chwilę mógł ujrzeć w jego oczach coś na kształt zdumienia oraz rozczarowania.
- Pilnuj lepiej swojej dziewczyny Potter – odparł tylko, po czym, posyłając szybkie spojrzenie w kierunku Blaise'a, oddalił się w kierunku lochów.
Potter nie tracąc ani jednej minuty, położył rękę na ramieniu Miony.
- Wszystko w porządku? - spytał, wyraźnie zmartwiony.
- Jak najbardziej - odparła natychmiast – Wybacz Harry, ale wolałabym być teraz sama. Zobaczymy się później – dodała, po czym zarówno jak Malfoy kilka sekund temu, znikła mu z pola widzenia.
Wiedział, że nie ma sensu za nią gonić. Mimo to , czuł się za nią odpowiedzialny i nie chciał by jakakolwiek krzywda spotkała ją ponownie ze strony Malfoy'a.
- Nie martw się o nią – głos Fleur znowu wprawił go w osłupienie – Oni już tak mają – powiedziała uśmiechając się lekko.
- Co masz na myśli? - spyta wyraźnie zaskoczony, co Francuzka skwitowała śmiechem.
- Ach wy Anglicy, zawsze dostrzegacie wszystko później – odpowiedziała, klepiąc chłopaka po ramieniu.

~Draco~

- Co to była za akcja? - oskarżycielski głos Zabiniego dotarł do Dracona odrobinę później niż powinien. Blondyn bowiem ledwo co trzymał swoje emocje na wodzy. Złość, upokorzenie, ale również i wstyd prawie brały nad nim górę.
Obiecał sobie trzymać się z dala od Gryfonki i zrezygnować z jakichkolwiek zaczepek w jej kierunku. Udawało mu się to nawet podczas ich wspólnych szlabanów, które teraz przebiegały w pełnej napięcia ciszy, która czasami była wręcz nie do zniesienia.
Wiedział jednak, że nie może pozwolić sobie na jakąkolwiek chwilę słabości.
- O co ci chodzi? – mruknął ponuro, dając Zabiniemu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce pogłębiać tego tematu. Sam ledwo co rozumiał swoje zachowanie. Zazwyczaj ciężko było wyprowadzić go z równowagi, szczególnie teraz, po spędzeniu tylu dni w katuszach.
Nawet gdy Snape w końcu zawitał do jego dormitorium informując go, że jeżeli chce zachować swoją rodzinę przy życiu lepiej, żeby nie pokazywał się w najbliższym czasie w Malfoy Manor, nie poczuł nic poza ogarniającym go strachem. Czarny Pan bowiem dalej nie wybaczył mu jego zachowania.Mmimo tego, udało mu się dalej zachować zimną postawę i rzadko co dopuszczał do siebie negatywne myśli.
A teraz? Widok Granger w ramionach Pottera wręcz wzbudził w nim furię, która kumulowała się w nim od kilku dni. Sam nie wiedział co wkurzyło go bardziej. Czuły wzrok Gryfonki w kierunku Poterr'a, czy fakt, z jaką odrazą wypowiadała słowa w jego kierunku.
- Nie powinieneś tego mówić – głos Blaise'a był spokojny, lecz stanowczy – Nie po tym , jak dziewczyna zamartwiała się przez tygodnie, gdzie się podziewałeś – dokończył, krzyżując ręce w oczekiwaniu na jego reakcje.
- O czym ty mówisz Diable? - autentyczne zdziwienie na twarzy Malfoy'a wywołało uśmiech na twarzy jego przyjaciela.
- Nie było dnia, w którym Granger przegapiłaby okazję, by razem ze mną spróbować rozgryźć twoje nagle zniknięcie – powiedział jak gdyby nic – Może i jest mugolaczką, ale martwi się o ciebie jak cholera. Nie wiem jak to w ogóle jest możliwe, ale dokonałeś cudu – dodał kierując swój wzrok na jeden z portretów wiszącym przy wejściu do pokoju wspólnego Puchonów. Nie mieli pojęcia jak się tu znaleźli, lecz miejsce emanowało dziwnym spokojem, szczególnie w tych godzinach.
Dziewczyna z potretu spojrzała na czarodziejów z wyraźną odrazą, po czym szybko zniknęła im z oczu.
Przez chwilę Zabini miał wrażenie, że rozpoznał w owej postaci Lucy, lecz odgonił od siebie tą myśl. Nie widział dziewczyny od ponad miesiąca, a przecież obiecała mu jakieś słowa wyjaśnienia! By pozbyć się uczucia bezradności skupiał teraz całą uwagą na szkole dręczeniu pierwszoroczniaków oraz zamartwianiem się o przyjaciela, który kilka tygodni temu tak niespodziewanie ponownie pojawił się w zamku. Wiedział, że nie zmusi smoka do rozmowy, dlatego też cierpliwie czekał, by ten poruszył temat jego zniknięcia.
Teraz jednak wiedział, że Draconowi po prostu zabrakło słów.
Twarz Malfoy'a nie wyrażała żadnych emocji, lecz w jego głowie panował zamęt. Czemu ta cholerna Gryfonka nigdy mu o tym nie wspomniała. Z resztą co ją obchodziło jego los? Byli wrogami, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Mimo to, coś w jego sercu lekko drgnęło na wiadomość, żę Granger naprawdę się o niego martwiła. W dodatku widok jej łez wcale nie sprawiał, że czuł się lepiej. Wręcz przeciwnie, w jednej chwili zalało go poczucie zażenowania,
- Nie powinna mieszać się w nie swoje sprawy – mruknął w końcu.
Zabini westchnął głęboko.
- Może i racja.- powiedział w zadumie - Ale doceń to, że przynajmniej ona w jakimś stopniu szczerze się o ciebie troszczy – dodał, po czym na moment uśmiechnął się tajemniczo – Coś czuję, że potrzebujesz ogromnej ilości Ognistej Whisky.

sobota, 15 sierpnia 2015

Miniaturka "Zapomnij"

Witam wszystkich czytelników, 
W oczekiwaniu na kolejny rozdział postanowiłam napisać miniaturkę, która bądź co bądź, pisałam już szmat czasu. 
Mam nadzieję, że odrobinę przypadnie wam do gustu. Prosiłabym o szczere opinie i komentarze, które dają mi motywacje do pisania. 
Życzę wszystkim udanych wakacji :)





Moje przeczucia rzadko co bywały mylne. W wieku 11 lat wiedziałem, że matka, powoli tracąc cierpliwość do mojego ojca, w końcu dozna załamania nerwowego, przez co wpadnie w zdrowotne problemy. O wiele się nie pomyliłem. Kilka dni później bowiem, podczas moich pierwszych dni nauki w Hogwarcie, domowa sowa przyniosła mi list o nieciekawej treści. Narcyza miała raka. Niby nic groźnego w czarodziejskim świecie ale jednak. Uzdrowiciele z całej Anglii próbowali wyleczyć złośliwego guza, lecz żaden z nich nie osiągnął zbytniego sukcesu. Mimo to, nie zaprzątałem sobie głowy tym problemem. Podświadomie wiedziałem, że moja matka ma jeszcze kilka pięknych lat do przeżycia. 
Mój dziwny „talent”  pomagał mi zawsze wydostać się z jakikolwiek trudnych sytuacji lub podjąć poprawne decyzje, od których zależało moje życie. Oczywiście teraz, będąc o kilkanaście lat starszy, żałowałem swoich czynów, lecz skłamałbym gdybym stwierdził, że nie były one konieczne. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż gdybym wybrał inaczej, nie dożyłbym dnia dzisiejszego i nie miał czegoś, co mogę nazwać rodziną. Nie twierdzę jednak, że czasami powinienem posłuchać swojego serca zamiast zdrowego rozsądku. Przynajmniej w tym jednym przypadku.
Czasami, gdy siedzę sam, wpatrując się w ogień i popijając whiskey, zastanawiam się, czy odpychanie osób, które najbardziej mnie kochają jest naprawdę poprawne. Nie znałem niczego innego, a gdy ona próbowała mnie tego nauczyć, przeczucie kazało mi uciekać od tego jak najdalej. Nie mogłem pozwolić sobie na zagubienie się w uczuciach. Jedyne co w życiu miałem to kontrola i chyba nigdy nie byłem w stanie z tego zrezygnować. Rozum podpowiadał mi, że to dobra decyzja, więc nie miałem zamiaru dalej ciągnąć miłości, która i tak nie miała najmniejszej szansy na przetrwanie. Ponownie, przeczucie mnie nie zawiodło.
Dlatego teraz, siedząc przy jednym ze stolików na oficjalnym balu u państwa Potterów z okazji siedemnastej rocznicy zakończenia Bitwy o Hogwart, jedyne na co miałem ochotę, to uciec najdalej jak się dało. Moja żona Astoria nie miała jednak zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Czuła się jak ryba w wodzie, widząc tyle osób z wyższych sfer, do których tak zawsze chciała należeć. Widziałem jak wodziła wzrokiem za każdą kobietą mającą, jej zdaniem, o wiele ładniejszą sukienkę od niej. Nie mogłem powstrzymać ironicznego uśmiechu. To prawda, ta kobieta była istną katorgą dla mężczyzny, lecz mimo to, kochałem ją. Kochałem jej chęć bycia lepszą od wszystkich oraz zaciętość, gdy godzinami kłóciła się ze mną o to, by posłać naszego syna do Beautbox.  Moja żona dawała mi również osobistą satysfakcję, że po tylu latach mogłem jeszcze kogoś pokochać na swój własny sposób. Oczywiście nie było łatwo i oboje o tym wiedzieliśmy.  Astoria doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w moim sercu jest inna kobieta, która znaczyła dla mnie o wiele więcej, niż cała moja rodzina, lecz nie miała mi tego za złe. Akceptowała to i starała się  zrozumieć. Czasami widziałem w jej oczach smutek oraz żal. Nie chciałem jednak przyjąć do wiadomości, że nie tylko niszczę swoje życie jak i jej. 
Westchnąłem głęboko i jedną ręką sięgnąłem po kieliszek drogiego szampana. 
- Nie sądzisz, że już wystarczy? - Oskarżający głos Dafne Greengrass sprawił, że przez moment zastanowiłem się nad swoim zachowaniem. To prawda, ostatnio za dużo piłem ale, na Merlina, kto na tym świecie rozumiał mnie lepiej od alkoholu?
- Nie sądzisz, że powinnaś zająć się swoimi problemami? - Spytałem złośliwie, próbując naśladować jej piskliwy głos. Siostra Astorii nigdy za mną nie przepadała. Nawet w dniu naszego ślubu starała się przekonać moją narzeczoną do zmiany decyzji. Ona bowiem, jako jedna z nielicznych zdawała sobie sprawę, że nie żenię się z miłości.
- Na daną chwilę moim problemem jesteś ty – syknęła. Widziałem, jak z całej siły próbuje opanować swój gniew. Zaśmiałem się głośno na ten widok.
- Zajmij się swoim małżeństwem – powiedziałem – Słyszałem, że Zabini ostatnio poważnie myśli o rozwodzie – oczywiście skłamałem. Blaise nigdy w życiu nie kochał kogoś tak mocno jak ową blondynkę. Byli ze sobą od 20 lat i ani razu nie mieli poważniejszej kłótni. Czasami nawet zazdrościłem im tego pięknego życia. Po namyśle jednak dochodziłem do wniosku, że mimo perfekcyjnego związku w jakim obydwoje żyli mieli więcej problemów niż przeciętny czarodziej.
Gdy dziesięć lat temu oboje doszli do winsoku, że są gotowi zostać rodzicami coś stanęło na ich drodze. Dziecko, które niedługo miało przyjść na świat sprawiało Daphne problemy zdrowotne, aż w końcu kobieta poroniła. Nie były to przyjemne chwile zarówno dla nich jak i dla mnie. Widzieć płaczącego Diabła to jedno, lecz próbować uświadomić go, że nigdy nie zostanie ojcem to drugie. Uzdrowiciele bowiem byli bezradni w przypadku Greengrass. Nawet ja wtedy nie mogłem być bezduszny. 
-  Zaczerpnij trochę świeżego powietrza Malfoy, bo niszczysz wszystko na czym Ci zależy – odparła, po czym oddaliła się w stronę swojego męża. Niechętnie musiałem przyznać jej racje.
Ostatnie miesiące nie były łatwe, zwłaszcza jeżeli chodzi o mój stan psychiczny. Wspomnienia powracały  do mnie lada chwilę, a wyobraźnia podsuwało co rusz nowe halucynacje z jej osobą w roli głównej. 
„ Jak mogłeś Draco” - powtarzała co chwilę, przyprawiając mnie do szaleństwa. Miałem ochotę przygarnąć ją do siebie, powiedzieć, że zrobiłem to dla swojego własnego bezpieczeństwa. Byłem egoistą i to właśnie tak bardzo wyniszczyło mnie od środka. Ironią było jednak fakt, że dopiero teraz na stare lata zdałem sobie z tego sprawę.
Niechętnie wstałem a następnie udałem się w stronę tylnego wyjścia. Nie było to jednak takie proste. Z każdej strony byłem otoczony przez masę czarodziei, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do wygranej w Bitwie o Hogwart. Ministerstwo jak i sam Potter postarali się, by cały wystrój oraz atmosfera była wręcz perfekcyjna. Dzieciaki z zaciekawieniem wpatrywały się w zaczarowany sufit ,z którego raz co raz spadały gwiazdy z imionami poległych.  Stoliki ustrojone w czarne obrusy z białymi Liliami w wazonie,  były rozmieszczone po prawej stronie, tak by goście mogli spokojnie tańczyć do wolnej muzyki granej przez jakiś podrzędny zespól wybrany przez Ginewrę. Mimo mojego pesymistycznego nastawienia w duchu przyznałem, że nawet trafili w mój gust. Wystrój nie był przesadny, ani ubogi. Typowe dla Pottera, który za wszelką cenę starał się pokazać, że cała odpowiedzialność, jaka ciążyła na nim od kilkunastu lat,  nie doprowadziła go do szaleństwa. Oczywiście ledwie co mu się to udawało. Zawsze byłem dobrym obserwatorem więc bez problemu zauważyłem, jak Wybraniec męczy się w swoim własnym życiu. 
Nawet teraz, gdy tylko spojrzałem w jego kierunku z łatwością rozpoznałem wielkie sińce pod oczami oraz bliznę na policzku, która wydawała się być bardziej wyraźna niż słynna „Błyskawica”. 
Nigdy jednak nie czułem ani krzty współczucia. Potter, podejmując takie, a nie inne wybory był skazany na życie w „bajce”, w której nawet nie mógł spokojnie udać się na wakacje z rodziną.
W głębi serca dalej żywiłem do niego czystą nienawiść, chociażby za to, że widział tylko czubek swojego nosa, podczas gdy ona tak bardzo potrzebowała wsparcia. 
„Przestań Draco” - ponownie jej głos uderzył we mnie jak grom z jasnego nieba - „ To nie jego wina, że stchórzyłeś” -  Miała rację. Nie powinienem osądzać Okularnika za to, że zdążył stać się dla niej bliższy niż ja. 
Po kilku minutach, wreszcie udało mi się wydostać z tłocznej sali. Odetchnąłem z ulgą, gdy świeże powietrze w końcu dotarło do moich nozdrzy. Z całych sił próbowałem opanować natłok myśli, związanych tylko i wyłącznie z nią, lecz to nigdy nie należało do rzeczy, które przychodziły mi z łatwością. Nie wiedzieć czemu, ale za każdym razem dawało mi to pewną chorą satysfakcję. Może nie miałem prawa uczestniczyć w  jej prywatnym życiu, lecz nawet po tylu latach miałem wrażenie, że jakaś minimalna cząstka jej duszy dalej towarzyszy mi przez całe moje życie. 
Od kilku miesięcy była to jedyna myśl, która trzymała mnie jeszcze przy zdrowym rozsądku. Gdyby nie ona, zapewne wylądowałbym w Mungu, niszcząc przy tym cały rodzinny wizerunek. 
Nawet teraz Prorok Codzienny za wszelką cenę starał się wyciągnąć nawet najmniejszą informację o relacjach, jakie panują między mną a Astorią. To prawda, ostatnio coraz bardziej się kłóciliśmy, ale nigdy nie należałem do osób, które z chęcią wyżalają się w jakiś szmatławcach.Mimo to, przyzwyczaiłem się do braku pełnej prywatności. Szczerze powiedziawszy, dziwił mnie fakt, że żadna gazeta jeszcze nie zdołała wyciągnąć moich brudów z młodości. Panna Skeeter byłaby zachwycona z sensacji, jaką wywołałby mój od lat ukrywany sekret. Nie wątpię jednak, że kobieta od lat starała się dotrzeć do jakichkolwiek informacji o tajemniczej pierwszej miłości Dracona Malfoy'a. 
W takich chwilach, dziękowałem bogu za wpływy, jakie miałem w świecie czarodziejskim. Gdyby nie one, zarówno ja, jak i ona, już dawno bylibyśmy skończeni. 
Nigdy nie afiszowałem się z uczuciami, więc nasz związek udało nam się zachować w sekrecie przez dobre 2 lata. Nikt nie zadawał pytań, czemu znikam na całe nocy z mojego prywatnego dormitorium, albo gdzie znika pewna bardzo zdolna Gryfonka. Nasza cała relacja była owiana nutką tajemniczości oraz wiązała się z pewnym ryzykiem, przez co dawało mi poczucie wolności. Oczywiście bywało ciężko. Nigdy nie potrafiłem  wytrzymać nawet sekundy w Wielkiej Sali, gdy naprzeciw mnie Wieprzlej z całych sił próbował zwrócić na siebie uwagę, cały czas opowiadając pewnej brązowowłosej czarownicy o uwagach dotyczących jej życia miłosnego. Raz nawet, podczas imprezy świątecznej wydawanej przez Slughorna, nie mogłem się powstrzymać  i wkradłem się tylnymi drzwiami tylko po to, by wiedziała, że nie pozwolę jej ponosić się z jakimś przygłupim bydlakiem z Gryffindoru. 
Naprawdę chciałem, by każdy zdawał sobie sprawę z moich uczuć. Owszem na początku, było mi wstyd. Bo jak to? Szlama i arystokrata? Później jednak, widząc ją w objęciach innego mężczyzny powoli dochodziłem do wniosku, że naprawdę powinienem mieć gdzieś, co pomyślą sobie inni. Nigdy jednak nie miałem tyle odwagi. Presja, wywołana zadaniem dla Czarnego Pana sprawiała, że powoli zacząłem obawiać się o jej życie, przez co nieświadomie zamykałem się w swoim własnym świecie.  Teraz wiem, że dokładnie wtedy popełniłem największy błąd.
Westchnąłem leniwie, po czym skierowałem swój wzrok w kierunku dwóch dzieciaków, które wyraźnie starały się odpalić kilka fajerwerków. Zaśmiałem się cicho, od razu poznając swojego własnego syna. Śmiało mogłem stwierdzić, że odziedziczył po mnie wszystkie najlepsze cechy. Platynowa grzywka spadała na jego lekko zarumienioną twarz, a srebrne oczy wręcz iskrzyły z radości. Jeszcze kilka lat i chłopak zapewne złamie tysiąc kobiecych serc. W takich momentach czułem dumę, która odrobinę leczyła ranę w moim sercu. 
Co prawda, nie zawsze byłem zadowolony z towarzystwa w jakim obracał się Scorpius, lecz zdążyłem już przywyknąć, że co drugi tydzień na wakacjach młody Potter zjawiał się w Malfoy Manor. Podziały dawno już zniknęły a ja musiałem uporać się z faktem, iż mój syn bratał się z „wrogiem”.
- Mówiłem Ci, trzeba było użyć czarów – mruknął zirytowany Albus, po czym ponownie spróbował odpalić mugolską zapalniczkę. Przekręciłem wymownie oczami a następnie jednym susem, znalazłem się koło dwójki młodych Ślizgonów
- Zachowujesz się zupełnie jak twój ojciec – prychnąłem teatralnie, czochrając mu przy tym włosy. Nie myśląc za wiele, wyciągnąłem z kieszeni swoją różdżkę, tym samym uwalniając ich od męczarni.
„Incendio” zaklęcie, wypowiedziane w myślach zadziało wręcz automatycznie. Dosłownie kilka sekund później różnokolorowe fajerwerki wystrzeliły w powietrze, dając przy tym niezły ubaw dwójce najlepszych przyjaciół. 
- Mogę też spróbować? - mój syn zwrócił się do mnie z wręcz błagalnym wzorkiem, świadczącym o jego zafascynowaniu.
- Pod warunkiem że nie piśniesz ani jednego słowa swojej matce – zagroziłem, uśmiechając się zadziornie. Nie dane mi było jednak nawet przekazać zaklęcia, gdy nagle usłyszałem tak bardzo znajomy mi głos tuż za swoimi plecami.
- Dzieciaki, lepiej udajcie się z powrotem do domu. Wasze matki odchodzą od zmysłów – milion dreszczy przeszły przez moje ciało a w głowie wręcz zaszumiało mi od natłoku emocji.
Starając się zachować zimną krew odwróciłem się wprost do swojej pierwszej oraz jedynej miłości. Dalej wyglądała pięknie. Czarna sukienka z dość odważnym dekoltem przylegała wręcz perfekcyjnie do jej ciała a włosy spięte w luźnego warkocza  dodawały jej specjalnego uroku, które większość kobiet na tej sali mogło jej pozazdrościć. Miałem ochotę westchnąć z zachwytu, lecz resztką sił powstrzymałem swoją reakcję. 
Scorpius oraz Albus, jakby wyczuwając coraz bardziej napiętą atmosferę ulotnili się w następnej chwili, zostawiając mnie sam na sam z Hermioną Weasley. 
Na pierwszy rzut oka było widać, że również i ona przygląda mi się z niemałym zaciekawieniem. Nieskromnie przyznam się, że nawet w rozsypce umaiłem zadbać o swój wygląd. Mimo pracy oraz domu, zawsze znajdowałem czas na treningi, więc doskonale zdawałem sobie sprawę, jakie wrażenie robiłem na kobietach. 
Jej wzrok jednak nie wydawał się zdradzać jakiegokolwiek zachwytu. Bez problemu dostrzegłem w  oczach byłej Gryfonki pewien smutek, jak i złość. I wtedy dotarło do mnie, że nic między nami nie jest tak proste jak kiedyś. Odszedłem od niej, zostawiłem w momencie kiedy najbardziej mnie potrzebowała, a teraz przez swoje zachowanie, sam doprowadzam siebie do załamania nerwowego. Podjąłem złe decyzje w życiu i to właśnie one zaczęły mnie prześladować. 
- Granger – powiedziałem ochrypłym z emocji głosem, próbując przy tym uśmiechnąć się nonszalancko. Wiedziałem jednak, że mi się to nie uda. Zawsze na jej widok z trudem udawało mi się zachowywać swoje emocje dla siebie.
- Od kilkunastu lat już nie Granger – odparła cicho, obserwując każdy mój ruch. Przez chwilę miałem wrażenie, że halucynacje, które ostatnimi czasy pojawiały się tak często, kolejny raz plątają mi figla. Nie miałem pewności, czy kobieta, którą darzyłem tak głębokim szczerym uczuciem, naprawdę znajduje się tuż przede mną.
Nie panując nad swoim zachowaniem, zmniejszyłem dystans między nami. Dla pewności, przejechałem ręką po jej policzku, dopiero teraz w pełni uświadamiając sobie, że w końcu mam ją tylko i wyłącznie dla siebie, chociażby na parę sekund. 
- Tyle lat – wyszeptałem. Minęło już prawie 19 pieprzonych lat, odkąd postanowiłem całkowicie zerwać kontakt z jedyną osobą, którą kochałem. 19 długich lat oddzielających nas od siebie z dnia na dzień.
- Nie dotykaj mnie – bez problemu mogłem zauważyć łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu, gdy tylko wypowiedziałem te  słowa. Nie miałem zamiaru jej słuchać. Nie teraz, gdy moje myśli od kilku miesięcy obracały się tylko i wyłącznie wokół niej.
- Przepraszam – powiedziałem z pełną powagą głosie – Przepraszam za wszystko – powtórzyłem. Moje serce biło jak oszalałe, a ciało ledwo co powstrzymywało się od gwałtownych ruchów. Pierwszy raz w życiu żałowałem czegoś tak bardzo, że w końcu zdobyłem się na szczere wyznanie. 
- Nie masz za co – jej głos był przesiąknięty smutkiem – Nie jesteśmy już dziećmi Malfoy. Po prostu zapomnij – dokończyła. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że cytuje moje własne słowa sprzed kilkunastu lat. Mimo to, bolało. Bolało jak cholera a to wszystko z mojej winy. Moje wybory doprowadziły nas do takiej sytuacji.
- Nie – warknąłem. Złość, która przepełniła każdą komórkę mojego ciała nie pozwalała mi tak łatwo odpuścić. Jednym pewnym ruchem, przyciągnąłem ją do siebie, dając w końcu upust swoich uczuciom.
Pamiętam jej  cichy jęk zadowolenia, gdy nasze wargi po niemalże 20 latach rozłąki znowu się spotkały. Pamiętam również jak moje ręce błądziły po jej ciele a deklaracje miłości wręcz same wychodziły z moich ust w przerwach między agresywnymi ale pełnymi sprzecznych uczuć pocałunkami. Nie miałem kontroli nad niczym. Ponownie zatraciłem się z tej cholernej miłości, która już niedługo miała mnie zabić. 
Mój ojciec miał rację. Malfoy'owie nie mieli prawa kochać. Nie dlatego, że byli zbyt dumni. Byli po prostu zbyt słabi, by znieść brzemię owego nieznanego i potężnego  uczucia. 
Miałem ochotę wyć z agonii, gdy kobieta moich marzeń po chwili oderwała się ode mnie, zupełnie oszołomiona. Widziałem rumieńce na jej policzkach, co jeszcze bardzo pobudzało moje i tak już rozgrzane zmysły.
- Nie możemy – wyszeptała. Każde słowo wypalało niewidzialną dziurę w moim sercu. Niemniej jednak wiedziałem, że miała racje. To, że przez ułamek sekundy udało mi się odzyskać coś, co straciłem wieki temu, wcale nie znaczyło szczęśliwego zakończenia. Każdy z nas miało własne życie. Mimo to, w głębi duszy miałem nadzieję, iż moje błędy z młodości jakimś sposobem nagle zostaną naprawione.
- Ucieknij ze mną Hermiona– w końcu odważyłem się wypowiedzieć te aż tak głupie i naiwne zdanie. Wiedziałem, że się nie zgodzi, że nie porzuci domu, rodziny, męża oraz swoich przyjaciół. Nie dla mnie. Osoby, która zraniła ją najbardziej. Całe życie uważałem się za tchórza i egoistę a teraz oczekuje od niej niemożliwego.
Jak na potwierdzenie moich słów, pokręciła przecząco głową. Nie zdziwiło mnie to. Wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie jej odzyskać. Po raz kolejny moje przeczucie miało racje. Uśmiechnąłem się zimno, po czym ująłem jej dłoń, by przekazać jej wszystkie myśli, wspomnienia i uczucia, które towarzyszyły mi odkąd na dobre zakończyłem nasz związek. Przymknąłem powieki, w końcu dopuszczając do siebie wszystkie emocje. 
Pamiętam, jak bolało widzieć ją w ramionach Weasley'a oraz jak bardzo starałem ukryć przed wszystkimi fakt, że moje serce na zawsze będzie należeć do niej. Pamiętam również nieprzespane noce, które uświadamiały mi, że straciłem najważniejszą osobę w moim życiu oraz kilka łez,które spłynęły po mojej twarzy gdy Blaise oznajmił mi o twoich ślubie.
Nie chciałem tracić kolejnych lat mojego życia na przypatrywaniu jej się z boku. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo pragnąłem o nią zawalczyć, by móc się z nią wspólnie zestarzeć. 
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że teraz postawiłem wszystko na jedną kartę. Teraz wszystko zależało od niej. 
Ponownie tego wieczoru poczułem dotyk jej, delikatnych malinowych ust. Mógłbym przysiąc, że włożyła w ten pocałunek więcej miłości niż chciała. Mimo to, dalej czekałem na jej odpowiedź. Nie  mogłem pozwolić sobie na ponowne zatracenie się. Nawet w takiej chwili potrafiłem zachować się zupełnie egoistycznie. 
- Kocham cię – jej głos był przepełniony tęsknotą. Uśmiechnąłem się lekko, powoli podnosząc powieki by w końcu nacieszyć się chwilą tymczasowego szczęścia które trwało krócej niż myślałem.
Gdy tylko otworzyłem oczy, dotarło do mnie, że to były ostatnie słowa jakie kiedykolwiek miałem od niej usłyszeć. Hermiona Granger znikła tak szybko jak się pojawiła, zostawiając mnie takiego jaki byłem przez całe życie. 





piątek, 24 lipca 2015

Rozdział IX "Łat­wo jest poświęcić wszys­tko, gdy nie ma się nic... "


Witam :)

Z tej strony Skyler. Notka odrobinę później niż planowałam, lecz rozdział pisałam sama i tak już zostanie. 
Pierwszy raz piszę z perspektywy Hermiony, więc proszę bądźcie wyrozumiali. Z czasem nabiorę wprawy :) 
Pod ostatnim postem pojawiły się pytania o miniaturkę, która niestety nie została dokończona.
Niestety z tego co wiem, Pola na daną chwilę nie ma czasu, by prowadzić bloga więc sprawa miniaturki pozostaje dla mnie niewiadoma.
Ach i jeszcze sprawa wyglądu bloga. Odświeżyłam odrobinę zakładkę "Bohaterowie" a na dniach mam zamiar zbetować poprzednie rozdziały, bo bądźmy szczerzy, za ciekawie to to nie wygląda. 
A teraz zapraszam do czytania :) 
Życze wszystkim udanych wakacji! 




~Hermiona~


Hogsmeade od lat mogło się poszczycić renomą miasta zamieszkanego tylko i wyłącznie przez Czarodziei. Nie wiadomo czemu, lecz Mugole unikali tego miejsca jak ognia, podświadomie wyczuwając goszczącą tu nieznaną „Energię” oraz tajemny mrok. W gruncie rzeczy miasteczko było jednak tak urocze i spokojne, że trudno było wyobrazić sobie, by jakiekolwiek złe wydarzenia miały tu miejsce.
Temu właśnie panna Hermiona Granger była wstrząśnięta, gdy przemierzając kolejne uliczki wioski, na każdym rogu spotykała się z falą okrzyków przerażenia oraz paniki. Nie miała pojęcia jak mogło do tego dojść. Śmierciożercy tutaj? Pod samym nosem Dumbledore'a? Coś jej tu nie pasowało, lecz na daną chwilę nie miała czasu, by rozwikłać tą zagadkę.
Serce o mało co nie wyskoczyło z jej klatki piersiowej a różdżka drgała niemiłosiernie pod naciskiem jej dłoni. Musiała się stąd wydostać, inaczej prędzej czy później jakiś sługus Czarnego Pana dorwie ją w swoje ręce.
Na moment przywołała do siebie wspomnienia sprzed kilkunastu minut. Poczuła jak przez ułamek sekundy przechodzi ją dreszcz upokorzenia. Jak mogła pozwolić, by Draco Malfoy uratował jej życie? Przecież nie raz nie dwa znajdowała się już w niebezpieczeństwie i zawsze, ale to zawsze umiała uporać się z sytuacją. Tymczasem dzisiaj zachowała się jak zupełna małolata, która nie ma pojęciach o żadnych zaklęciach przeciw obronnych. Miała ochotę uderzyć samą siebie w twarz za swoje zachowanie. W duchu jednak musiała przyznać, że tylko i wyłącznie dzięki Ślizgonowi zdołała przeżyć.
Teraz jednak była zdana wyłącznie na siebie. Nie oglądając się za siebie i rzucając raz po raz Drętwotę, biegła w stronę Zamku. Czerwona sukienka, którą miała na sobie zdecydowanie utrudniała jej całą podróż. Przeklęła pod nosem. Na co było jej strojenie się godzinami przed lustrem, kiedy teraz znajdowała się w śmiertelnym zagrożeniu. Przysięgła sobie w duchu, że następnym razem założy coś bardziej praktycznego.
- Hermiona! - Dziewczyna stanęła jak wryta, słysząc w oddali w swoje imię. Z nieba cały czas czas spadał uporczywy deszcz, co utrudniało jej widoczność na całe zamieszanie.Niemniej jednak bez problemu rozpoznała czerwoną czuprynę, która kierowała się w jej stronę.
- Ron! - krzyknęła – Co ty tutaj robisz? - dziewczyna nie miała pojęcia jak ma zareagować. Z jednej strony cholernie cieszyła się widząc twarz swojego przyjaciela, lecz z drugiej strony teraz obaj znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Jak to co, przyszedłem Cię szukać! - odparł z wyraźną dumą w głosie. Jęknęła podświadomie, widząc heroiczną postawę swojego przyjaciela. Musiała jednak w duchu przyznać, że tego akurat po nim się nie spodziewała. Oczywiście dalej była na niego wściekła za kłótnię sprzed kilku dni, lecz w duchu poczuła niespodziewany przypływ sympatii do rudzielca.
- Gdzie Harry? - spytała, próbując zachować resztkę zdrowego rozsądku.
- Nie mam pojęcia – przez ułamek sekundy na jego twarzy zaistniał grymas przerażenia. Dotychczas Wybraniec zawsze towarzyszył im w niebezpiecznych wyprawach. Teraz jednak oboje nie wiedzieli, czy chłopak nie został pojmany przez jednego ze Śmierciożerców.
- Musimy znaleźć Dumbledore'a – powiedziała, próbując opanować drżenie swojego głosu.
Weasley skinął głową, po czym bez żadnych dyskusji ruszyli w dalszą drogę.
Z każdą sekundą rozpętywało się większe piekło. Aurorzy pojawiali się z każdej strony, próbując za wszelką cenę zwalczyć Śmierciożerców, którzy raz po raz rzucali niewybaczalne zaklęcia na oślep.
Hermiona, podświadomie szukała znajomych twarzy, modląc się w duchu, by nikomu nie stała się krzywda.
Nie wiedzieć czemu, automatycznie pomyślała o Draconie. Przez ułamek sekundy miała ochotę zawrócić i odnaleźć swojego Wybawiciela. Nie miała pojęcia, gdzie mógł się podziewać ani co zamierzał zrobić, by uratować swoją matkę. W duchu jednak musiała przyznać, iż cholernie się o niego martwiła. Co jak co, ale po dzisiejszym dniu, nie umiała już przejść koło niego obojętnie. Nienawiść jaką czuła do niego od pierwszego dnia szkoły powoli zaczęła znikać.
Nie mogła jednak teraz pozwolić sobie na jakąkolwiek chwilę słabości. W każdej chwili mogła zostać zabita, a jej status krwi wcale nie poprawiał jej sytuacji.
- Już niedaleko – wyspała, gdy mijali ostatni budynek należący do Hogsmeade.
Granger spojrzała niepewnie na coraz bardziej zachmurzone niebo, które raz co raz zsyłało na ziemię potężne pioruny. Niespodziewanie dostrzegła spadającą wprost w jej kierunku czarną smugę.
W jednym momencie stanęła jak wryta. Nie mogła uwierzyć, by mieli aż tak wielkiego pecha. Najpierw Dołohow a teraz kolejny śmierciożerca czyhający na ich życie. Miała ochotę wyć z rozpaczy.Wiedziała, że nie mają szans.
Gdy kilka sekund później postać zamaskowanego sługi Voldemorta pojawiła się tuż przed nimi, nie mogła ruszyć się nawet o centymetr. Podświadomie wiedziała jednak, że musi sprostać zdaniu.
- Panna Granger, jak miło Panią znowu spotkać – zimny nieczuły głos Lucjusza Malfoya podziałał na nią jak strumień zimnej wody.
Uniosła odważnie głowę, by zajrzeć w oczy swojego wroga, które były tak bardzo podobne do tęczówek Dracona. Nie podziałały one jednak na nią tak intensywnie. Poczuła wręcz obrzydzenie na sam ich widok.
- Zostaw ją w spokoju! - ryknął Ron celując różdżką wprost na starszego Malfoy'a. Mimo to nie zrobił ani jednego kroku, by zasłonić dziewczynę. Blond włosy czarodziej zaśmiał się głośno.
- A jednak twój ojciec niczego Cię nie nauczył Weasley – odparł ironicznie - Sectumsepra! - krzyknął w następnej chwili czym powalił rudzielca na ziemię.
- Ron! - Hermiona nie mogła powstrzymać wrzasku przerażenia, jaki wydostał się z jej gardła. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma szans, by pokonać Lucjusza. Przynajmniej nie w takim stanie.Nie miała zamiaru jednak poddawać się bez walki. Przed oczami stanął jej obraz Dracona, który, mimo dzielącej ich nienawiści stanął w jej obronie.Nie pozwoli by jego zachowanie poszło na marne.
- Czego pan chce? - warknęła, z całych sił starając się, by jej głos zabrzmiał pewnie. Nie chciała, by ten okrutny człowiek widział, jak bardzo była przerażona.
- Niech się pani nie martwi panno Granger. Nie mam zamiaru robić pani krzywdy. Przynajmniej jeszcze nie teraz – odparł ze stoickim spokojem, powoli przybliżając się do niej – Doszły mnie ostatnio słuchy, że między Panią a moim synem– przerwał na chwilę, by westchnąć głęboko – doszło do pewnej niekomfortowej chwili z udziałem Dolohowa – dokończył. Widać było, iż świetnie się przy tym bawił – Mam nadzieję jednak, że taka sytuacja nie będzie miała nigdy więcej miejsca. Osobiście zajmę się swoim synem, lecz co do Pani – końcem swojej różdżki powoli dotknął kosmyka jej włosów – mam szczerą nadzieję, że weźmie sobie Pani moje słowa do serca. Nie chcemy przecież by Pani mugolscy rodzice ucierpieli przez pani głupotę – zaśmiał się perfidnie, po czym bez żadnego uprzedzenia aportował się z głośnym hukiem.

~Blaise~

W ciągu 6 lat spędzonych ze Smokiem, Blaise nigdy nie pomyślał, że cokolwiek jest w stanie go zaskoczyć. Wraz ze swoim przyjacielem przeżyli wiele przygód, o których niektórzy uczniowie mogli tylko pomarzyć. Temu właśnie stojąc naprzeciwko tajemniczej Lucy, nie mógł wyjść z podziwu, iż udało mu się ją znaleźć.
- Jakim cudem? - Oczy dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości, gdy zobaczyła szelmowski uśmiech Zabiniego.
- Przeznaczenie – odparł jak gdyby nigdy nic. Z całych sił próbował uspokoić swoje rozszalałe serce, które na widok nieznajomej przyspieszyło swoje bicie. Nie wiedział jakim cudem, ale młoda czarownica samą swoją obecnością doprowadzała go do szaleństwa.
- Nie możesz tu być – powiedziała rozkojarzona. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej dłonie, które niemiłosiernie drżały. Zdezorientowany uniósł jedną brew do góry.
- Powiesz mi w końcu kim jesteś? - spytał. Mógł przysiąc, że jeszcze nigdy nie widział owej blondwłosej osóbki podczas całego swojego pobytu w Hogwarcie. Był więc pewny, że dziewczyna po prostu albo niedawno co dołączyła do któregoś z domów albo pojawiła się w zamku z nieznanych nikomu powodów.
- Lucy Hayes – mruknęła rozglądając nerwowo. Blaise jednym ruchem dłoni zmusił ją, by w końcu spojrzała w jego oczy. Poczuł jak na chwilę cały świat znika a piwne tęczówki młodej czarownicy hipnotyzują go coraz bardziej.
- A więc Lucy – zaczął powoli cały czas obserwując jej reakcje na jego dotyk. O dziwo dziewczyna pozostawała nieugięta i bez najmniejszego wahania wpatrywała się w bruneta – Jak to możliwe, że nigdy wcześniej Cię nie widziałem? – dokończył.
- Nigdy nie zwracałeś uwagi na takie jak ja – prychnęła, po czym cofnęła się o krok do tyłu, tym samym powiększając dystans między nimi.Zabini odetchnął z ulgą, jednocześnie czując przepływającą przez jego krew adrenalinę oraz irytacje.
- Jakoś nie chce mi się w to uwierzyć – odparł złośliwie – Nie jesteś tu przez przypadek – było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Jego towarzyszka przygryzła lekko wargę, przez co mimowolnie przyznała mu racje. Blaise uśmiechnął się perfidnie. Powolnym krokiem ponownie przybliżył się do swojej ofiary – Albo sama opowiesz mi o sobie albo dowiem się wszystkiego na własną rękę – szepnął wprost do jej ucha.
- Ja… -wyczuł w jej głosie nutkę niepewności, lecz postanowił cierpliwie czekać na całą wypowiedź – Zgoda – westchnęła w końcu – Ale nie teraz. Musisz stąd iść, błagam Cię – wyjęczała. Ponownie zobaczył w jej oczach przerażenie.
- Co się dzieje? - zapytał wyraźnie zdenerwowany. Bycie zafascynowanym prześliczną czarownicą to jedno, lecz kompletna niewiedza w jakiej się znajdował to drugie. Zazwyczaj szybko dostawał to czego chciał, więc ta sytuacja była da niego zupełnie nowa jak i niezmiernie irytująca.
Bez problemu mógł wyczuć w powietrzu wiszącą atmosferę strachu oraz napięcia.
Przekręcił wymownie oczami, gdy Lucy spojrzała na niego przeciągle dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpowiadać na żadne z dręczących go pytań. Nie tak wyobrażał sobie ich pierwsze prawdziwe spotkanie.
Powoli chyba musiał pogodzić się z faktem, że wszystko co związane z tą urokliwą a jakże tajemniczą czarownicą, wiązało się z ciągłym niedosytem informacji. Po chwili namysłu stwierdził, iż mógłby nawet się do tego przyzwyczaić. W końcu sam ostatnimi czasy ukrywał tak wiele rzeczy przed swoim najlepszym przyjacielem. Nie mógł winić Lucy za to, że chciała zachować swoje tajemnice dla siebie.
- Blaise – odezwała się po chwili – Nie mam najmniejszego powodu by odpowiedzieć na to pytanie – dokończyła a lekki złośliwy uśmieszek pojawił się na jej twarzy.
Bluźnierstwa na temat jej zachowania same cisnęły się mu na język. Jego słowa oburzenia zostały jednak zagłuszone przez masę przerażających krzyków, które wydawały się pochodzić od wszystkich uczniów wracających z wypadu do Hogsmeade.
Kolejna fala szoku zalała jego ciało. Nawet z takiej odległości mógł bez problemu rozpoznać szerzącą się panikę, podczas gdy masa nastolatków biegiem gnała w kierunku zamku.
- O tym właśnie mówiłam – mruknęła Lucy.
Cała ciekawość Zabiniego nagle została zastąpiona ogromną falą przerażenia. Nie miał teraz czasu ani chęci dalej bawić się w detektywa. W jednej chwili postanowił jak najszybciej udać się do Wielkiej Sali, by dowiedzieć się co tak właściwie miało miejsce.
- Słuchaj nie mam teraz ochoty dalej bawić się w twoje tajemnicze gierki – warknął, po czym nie czekając na odpowiedź dziewczyny biegiem oddalił się od swojego dotychczas ulubionego miejsca.
Doskonale mógł usłyszeć jak jego serce trzykrotnie przyspieszyło bicie. Miał przeczucie, że przegapił właśnie coś bardzo ważnego a jednocześnie niebezpiecznego.
Przeskakiwał po kilka schodów naraz, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się przed głównym wejściem do Hogwartu.
Niespodziewanie, mijając pierwsze piętro, nieznana postać brązowowłosej czarownicy pojawiła się dokładnie przed nim. W ostatniej chwili udało mu uniknąć zderzenia z dziewczyną.
- Granger? - spytał oniemiały, widząc jak Gryfonka podnosi na niego swój prawie nieobecny wzrok. Na jej twarzy pojawił się niemy grymas bólu oraz wycieńczenia.Dopiero teraz zauważył, iż jedną ręką starała się utrzymać wielkie ciało pewnego rudzielca.
- Mógłbyś mi z łaski swojej pomóc? - wysapała.
Blaise analizując tą sytuacje kilka godzin później nie wiedział czy powinien się śmiać czy płakać. Dwójka znienawidzonych przez niego Gryfoniaków właśnie prosiła go o pomoc. Kilka miesięcy temu bez najmniejszego wahania zaśmiałby się im prosto w twarz i odszedł szukając własnych znajomych, którzy zapewne mieli świetny ubaw z całego zamieszania.
Teraz jednak, wyrzuty sumienia przeszły przez całe jego ciało. Hermiona nigdy w życiu nie powiedziała na niego ani jednego złego słowa. To, że wywodziła się z szlamowatej rodziny od pewnego czasu w ogóle nie stanowiło dla niego różnicy.
Nie zwlekając szybko przytaknął głową i w następnej chwili pociągnął Weasley'a za jego drugie ramię. Mimo zaistniałej sytuacji, z całego serca podziwiał Granger za sam fakt, iż udało jej się unieść ciało rudzielca. Zabini mógł się założyć, że ważył 3 razy więcej niż ona sama.
- Musimy zanieść go do Skrzydła Szpitalnego – stwierdził. Dziewczyna energicznie przyznała mu rację i nie dyskutując zbyt wiele ostrożnie ruszyli w wspólnie ustalonym kierunku.
Nie miał pojęcia jakim zaklęciem dostał Wierzplej, lecz nie wyglądało to za dobrze. Z Jego lewej piersi wydobywała się masa krwi, która leniwie skapywała na posadzkę. Ledwo co powstrzymał odruch wymiotny na widok otwartej rany.
- Próbowałam go uzdrowić prostymi zaklęciami lecz nic nie pomogło – mruknęła Gryfonka, widząc minę bruneta.
- Co tak właściwie się stało? - kolejne pytanie padło z jego ust. Tym razem jednak był pewny, iż Hermiona bez żadnych wątpliwości na nie odpowie.
- Śmierciożercy – odparła krzywiąc się przy tym nieznacznie.
Zabini nawet nie miał okazji by dowiedzieć się czegoś więcej, gdyż w następnym momencie oboje przekroczyli próg Skrzydła Szpitalnego, które w bardziej przypominało pobojowisko niż miejsce dla chorych.
Przynajmniej kilkanaście osób, wijących się z bólu czekało na pomoc Pani Pomforey. Widać było, że kobieta w podeszłym już wieku prawie wychodzi z siebie by dopomóc każdemu z uczniów.
Blaise rozglądnął się po sali, by po chwili razem z Granger usadowić Weasley'a na jednym z ostatnich wolnych łóżek. Oboje odetchnęli głęboko, pozbywając się ciężaru ze swojego ciała.
- Dziękuję – szepnęła Hermiona w jego kierunku. Nie wiedział czemu, lecz dziwne nieznane ciepło rozeszło się po całym jego ciele. Jeszcze nigdy nie pomógł własnemu wrogowi. Teraz jednak zaczął odbierać swój czyn za coś dobrego.
- Nie masz za co – stwierdził a nikły uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
- Proszę natychmiast opuścić Skrzydło Szpitalne i pozwolić mi zając się panem Weasley'em – głos pielęgniarki szkolnej przywrócił go do rzeczywistości.Jak na zawołanie obydwoje odskoczyli od łóżka Rudzielca.
Hermiona jeszcze raz zerknęła na swojego przyjeciela, po czym oboje udali się w stronę wyjścia.
- Poczekam tutaj – stwierdziła gładko, na co Blaise przytaknął tylko głową.
- Zostać z tobą? - sam nie wiedział czemu to zaproponował. Kilka dni temu osobiście przecież proponował Draconowi, by zamknął tą pyskatą Gryfonkę we Wrzeszczącej Chacie. W tym momencie jednak patrząc w te czekoladowe oczy nie wyobrażał sobie, by mógł zostawić ją samą. Dopiero teraz zrozumiał czemu Malfoy aż tak bardzo narzeka na obecność Granger. Tylko ona umiała dostrzec nawet te najbardziej skrywane uczucia.
- Nie. I tak już wystarczająco zrobiłeś – uśmiechnęła się smutno. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna walczy z łzami.Nie chciał jednak, by przy nim płakała.
- Będzie dobrze Granger – powiedział, bardziej przekonując siebie niż ją.
- Wiem – odparła – Dowiedz się co z Malfoy'em – dokończyła niepewnie.
Blaise uniósł jedną brew do góry, lecz przytaknął głową, na znak, iż spełni jej prośbę.
Po chwili ciszy jaka zapadła, udał się w stronę Lochów, by odnaleźć swojego przyjaciela.


~Hermiona~

Ostatnie dni września zdawały się dobiegać końca. Szare chmury odbierały uczniom jakąkolwiek nadzieję na niespodziewany powrót lata.
Hermiona była jednak pewna, że nawet prześliczna pogoda nie zmusiłaby młodzieży do opuszczenia murów Hogwartu. Po wydarzeniach jakie miały miejsce niespełna dwa tygodnie temu, każdy wolał przebywać na terenie zamku, niż narażać się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. W dodatku grono nauczycielskie zadbało o to, by w najbliższej przyszłości jakiekolwiek wypady do Hogsmeade zostały odwołane. Ponadto przed wejściem do zamku stało dwa razy więcej Aurorów niż poprzednio. Podsumowując każdy wręcz stawał na głowie, by wszystko wróciło do normy.
Granger i tak uważała, że mieli niesamowite szczęście. Mimo chaosu i paniki, obyło się bez ofiar śmiertelnych. Niektóre zaklęcia, które trafiły przypadkowych uczniów były jednak tak paskudne, iż Pani Pomfrey nie miała innego wyjścia, niż wysłać swoich podopiecznych do Świętego Munga.
- O czym tak rozmyślasz? - głos Ron'a Weasley'a przywrócił ją do rzeczywistości. Uśmiechnęła się przelotnie.
- O niczym – odparła, po czym zaczęła zajadać się swoją kolacją. Od czasu , gdy jej przyjaciel oberwał nieznanym im zaklęciem, ich relacje zdecydowanie się polepszyły. Hermiona postanowiła, iż zapomni o głupim incydencie, który wydawał się mieć zdarzenie wieki temu. Nie chciała spędzić całego roku szkolnego na gniewaniu się na Rudzielca tylko dlatego, że ten nie umiał poradzić sobie z uczuciem jakie żywił w stosunku do niej. Obydwoje żyli w czasach, w których każdy z nich mógł zginąć z dnia na dzień.
Dlatego właśnie przesiedziała całą noc wraz z Harrym, który na szczęście podczas ataku znajdował się w zamku, przed Skrzydłem Szpitalnym. Żaden z nauczycieli nawet nie przejął się ich całonocną wartą przy Weasley'u. Każdy starał się opanować panikę, która niestety z upływem czasu nie znikała. Hermionina mogła się założyć, że na biurku Dumbledore'a non stop pojawiały się listy zmartwionych rodziców. Ona sama dalej nie mogła uwierzyć w zbieg wydarzeń. Gdyby ktoś kilka tygodni temu, powiedział jej, iż Śmierciożercy zaatakują wioskę, zapewne zaśmiałaby się perliście, przekonując daną osobę, że Czarny Pan nie jest na tyle głupi, by atakować pod samym nosem samego Albusa. Niestety nie miała racji. Voldemort był nieprzewidywalny i to właśnie czyniło go jednym z najniebezpieczniejszych czarodziejów na ziemi.
- Mionka – leniwie spojrzała w oczy Wybrańca, który wręcz domagał się jej uwagi. Jego podkrążone oczy świadczyły tylko i wyłącznie o tym, że chłopak nadzwyczajniej w świecie się przepracowuje. Już dawno zdążyła zauważyć, iż Okularnik znika czasami na całe noce, po czym jak gdyby nigdy nic udaje się na zajęcia. Westchnęła cichutko. Martwiła się o Harre'go lecz nie chciała naciskać. Wiedziała, że prędzej czy później jej przyjaciel zwróci się do niej o poradę, czy też po zwykłe wsparcie.
- Słucham? - odparła uśmiechając się.
- Nie powinnaś czasami udać się na szlaban? - spytał. Hermiona jak na zawołanie, zerwała się z miejsca, po czym przeklinając pod nosem, zaczęła histerycznie zbierać wszystkie książki, które rozłożyła w Wielkiej Sali.
- Nie czekajcie na mnie! - krzyknęła przelotnie a następnie biegiem ruszyła ku wyjściu.
Miała ochotę pacnąć się w głowę. Jak mogła zapomnieć! Snape zapewne odejmie jej przynajmniej 10 punktów za samo spóźnienie! Przecież od ponad dwóch tygodni, mimo nieobecności Malfoy'a, dalej kontynuowała swoją karę wymierzoną przez Slughorna. Dwa razy w tygodniu spędzała co najmniej 2 godziny we Wrzeszczącej Chacie, starając przywrócić ją do porządnego stanu.
Za każdym razem wracała umęczona jak wół lecz musiała przyznać, że efekty można było zauważyć na pierwszy rzut oka. Niemniej jednak nie miałaby nic przeciwko, gdyby pomoc w postaci pewnego blondwłosego Ślizgona, znowu zaczęła z nią współpracować.
Na samą myśl o Malfoy'u poczuła przeszywające ją dreszcze przerażenia. Od ponad dwóch tygodni nikt nie miał żadnych wiadomości na temat Ślizgona. 
Nauczyciele zdawali się być poinformowani o jego nieobecności, co jakoś nie dawało jej zupełnej satysfakcji. Musiała przyznać przed samą sobą, że odrobinę się martwiła. Ba! Któregoś popołudnia nawet podeszła do Blaise'a Zabiniego, by dowiedzieć się, czy chłopak wie cokolwiek na temat tego przebrzydłego szarookiego.
Niestety brunet wydawał się być tak samo poddenerwowany całą sytuacją jak ona. Chcąc nie chcąc, po napaści na Hogsmeade Hermiona zdążyła żywić minimalne pozytywne uczucia do Diabła. Tak więc czasami zdarzało im się przesiedzieć kilka godzin w bibliotece, główkując, czy z Draconem dzieje się coś złego lub po prostu gadając o głupotach. Podświadomie polubiła jego towarzystwo i starała się zapomnieć o tych wszystkich latach upokorzenia.
Odganiając od siebie te niezbyt ciekawe myśli, przebiegła ostatnie metry, po czym zdyszana spojrzała na i tak już rozłoszczonego Snape'a.
- 5 minut spóźnienia Granger, a zatem minus10 punktów dla twojego domu – uśmiechnął się perfidnie, po czym ruszył w kierunku Wrzeszczącej Chaty.
Granger miała ochotę prychnąć jak rozjuszona kotka. Może miała szacunek do wszystkich nauczycieli w Hogwarcie lecz czasami zachowanie byłego mistrza eliksirów doprowadzało ją do szału. Niemniej jednak, bez żadnej dyskusji udała się w dalszą drogę. Po 10 minutach dotarli do miejsca.
- Wracając, użyj tajemnego wyjścia prowadzącego do Wierzby Bijącej. Ani ja ani Slughorn nie dysponujemy czasem, by Panią odebrać – złośliwy uśmieszek wpłynął na twarz Severusa, po czym nie czekając na odpowiedź, ruszył w drogę powrotną.
Dziewczyna przekręciła wymownie oczami. Naprawdę czasami nie wierzyła w nierozsądność nauczycieli. Niecały miesiąc po ataku Śmierciożerców ponownie była zdana tylko i wyłącznie na siebie. Jej serce mimowolnie wykonało fikołka na myśl o samotnej drodze. Ponownie tego dnia westchnęła głęboko.
Mimowolnie jednak zabrała się za sprzątanie.Szczerze powiedziawszy, była z siebie nadzwyczaj dumna. W ponad dwa tygodnie udało jej się doprowadzić to miejsce do nawet dobrego stanu. Oczywiście, stare meble dalej były w kiepskim stanie lecz dzięki swojej upartości udało jej się wymusić na Slughornie, by pozwolił jej używać czarów, przynajmniej by odnowić niektóre rzeczy.
Tak więc po ciężkich godzinach pracy, salon wyglądał prawie jak miejsce godne użytku. Dzisiaj miała zamiar pomalować ściany, by miejsce nabrało nowoczesnego smaku.
Uśmiechnęła się do siebie przelotnie, po czym zabrała się do pracy. Muzyka wydobywająca się z telewizora dodała jej nieznanej euforii. Powoli przyzwyczajała się do tego miejsca, a strach wywołany wspomnieniami z 3 klasy powoli ale skutecznie mijał.
Jak na zaprzeczenie swoich myśli, nagle usłyszała donośny huk wydobywający się z jendych z pomieszczeń na dole.
Pisnęła głośno, a farba, którą trzymała w ręce wylała jej się na jej nowo co kupioną bluzeczkę.Jej serce automatycznie przyspieszyło bicie a ręce drżały niemiłosiernie. Sięgnęła po swoją różdżkę i w ułamku sekundy postanowiła sprawdzić co wywołało nieznany dźwięk. Nabrała głośno powietrza, po czym zaczęła ostrożnie schodzić po schodach uważając, by przypadkiem nie natrafić na fałszywy stopień.
Była przerażona, lecz z całych sił starała zachować zdrowy rozsądek. Nie miała zamiaru pozwolić, by strach opętał jej ciało. W końcu, była Gryfonką! Mimo to, gdy po raz kolejny tego wieczoru usłyszała donośny huk, ponownie przeszły ją dreszcze.
- Jest tam kto? - jej głos zdawał zdradzać jej wszystkie uczucia, które tak konsekwentnie chciała ukryć. Na jej nieszczęście, nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
Przełknęła głośno ślinę a następnie trochę niepewnie stanęła przed drzwiami, z których raz po raz wydobywał się trzask. Przez chwilę stała w bezruchu licząc, że to wszystko nie dzieje się naprawdę i owa nieznana postać zniknie tak szybko jak się pojawiła. Niestety, jej rozsądek podpowiadał jej, iż nic takiego nie będzie miało miejsca.
Z lekkim wahaniem położyła dłoń na klamce. Z całej siły próbowała opanować swój oddech, który wydawał jej się być niesamowicie płytki. Postanowiła jednak nie zwlekać.
W przypływie odwagi, otworzyła gwałtownie drzwi. Rozejrzała się uważnie po całym pomieszczeniu, szukając jakiekolwiek znaku na obecność drugiej osoby.
Dopiero po kilku sekundach, zauważyła nikły cień postaci, leżącej wprost naprzeciwko starego fortepiana. Miała ochotę krzyknąć, gdy w końcu zorientowała się z kim miała do czynienia.
- Granger – słaby szept wycieńczonego Dracona dotarł do jej podświadomości z lekkim opóźnieniem – Udało się – powiedział zadowolony z siebie, po czym gwałtownie jęknął z bólu. Hermiona od razu zauważyła w jakim stanie znajdował się jej były wróg. Gdy w końcu jej nogi doprowadziły ją do leżącego chłopaka, było już za późno. Dziecia fortuny Malfoy'ów bowiem, ponownie ogarnęła ciemność.