Witam :)
Z tej strony Skyler. Notka odrobinę później niż planowałam, lecz rozdział pisałam sama i tak już zostanie.
Pierwszy raz piszę z perspektywy Hermiony, więc proszę bądźcie wyrozumiali. Z czasem nabiorę wprawy :)
Pod ostatnim postem pojawiły się pytania o miniaturkę, która niestety nie została dokończona.
Niestety z tego co wiem, Pola na daną chwilę nie ma czasu, by prowadzić bloga więc sprawa miniaturki pozostaje dla mnie niewiadoma.
Ach i jeszcze sprawa wyglądu bloga. Odświeżyłam odrobinę zakładkę "Bohaterowie" a na dniach mam zamiar zbetować poprzednie rozdziały, bo bądźmy szczerzy, za ciekawie to to nie wygląda.
A teraz zapraszam do czytania :)
Życze wszystkim udanych wakacji!
~Hermiona~
Hogsmeade
od lat mogło się poszczycić renomą miasta zamieszkanego tylko i
wyłącznie przez Czarodziei. Nie wiadomo czemu, lecz Mugole unikali
tego miejsca jak ognia, podświadomie wyczuwając goszczącą tu
nieznaną „Energię” oraz tajemny mrok. W gruncie rzeczy
miasteczko było jednak tak urocze i spokojne, że trudno było
wyobrazić sobie, by jakiekolwiek złe wydarzenia miały tu miejsce.
Temu
właśnie panna Hermiona Granger była wstrząśnięta, gdy
przemierzając kolejne uliczki wioski, na każdym rogu spotykała się
z falą okrzyków przerażenia oraz paniki. Nie miała pojęcia jak
mogło do tego dojść. Śmierciożercy tutaj? Pod samym nosem
Dumbledore'a? Coś jej tu nie pasowało, lecz na daną chwilę nie
miała czasu, by rozwikłać tą zagadkę.
Serce o
mało co nie wyskoczyło z jej klatki piersiowej a różdżka drgała
niemiłosiernie pod naciskiem jej dłoni. Musiała się stąd
wydostać, inaczej prędzej czy później jakiś sługus Czarnego
Pana dorwie ją w swoje ręce.
Na
moment przywołała do siebie wspomnienia sprzed kilkunastu minut.
Poczuła jak przez ułamek sekundy przechodzi ją dreszcz
upokorzenia. Jak mogła pozwolić, by Draco Malfoy uratował jej
życie? Przecież nie raz nie dwa znajdowała się już w
niebezpieczeństwie i zawsze, ale to zawsze umiała uporać
się z sytuacją. Tymczasem dzisiaj zachowała się jak zupełna
małolata, która nie ma pojęciach o żadnych zaklęciach przeciw
obronnych. Miała ochotę uderzyć samą siebie w twarz za swoje
zachowanie. W duchu jednak musiała przyznać, że tylko i wyłącznie
dzięki Ślizgonowi zdołała przeżyć.
Teraz
jednak była zdana wyłącznie na siebie. Nie oglądając się za
siebie i rzucając raz po raz Drętwotę, biegła w stronę Zamku.
Czerwona sukienka, którą miała na sobie zdecydowanie utrudniała
jej całą podróż. Przeklęła pod nosem. Na co było jej strojenie
się godzinami przed lustrem, kiedy teraz znajdowała się w
śmiertelnym zagrożeniu. Przysięgła sobie w duchu, że następnym
razem założy coś bardziej praktycznego.
-
Hermiona! - Dziewczyna stanęła jak wryta, słysząc w oddali w
swoje imię. Z nieba cały czas czas spadał uporczywy deszcz, co
utrudniało jej widoczność na całe zamieszanie.Niemniej jednak bez
problemu rozpoznała czerwoną czuprynę, która kierowała się w
jej stronę.
- Ron!
- krzyknęła – Co ty tutaj robisz? - dziewczyna nie miała pojęcia
jak ma zareagować. Z jednej strony cholernie cieszyła się widząc
twarz swojego przyjaciela, lecz z drugiej strony teraz obaj
znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Jak
to co, przyszedłem Cię szukać! - odparł z wyraźną dumą w
głosie. Jęknęła podświadomie, widząc heroiczną postawę
swojego przyjaciela. Musiała jednak w duchu przyznać, że tego
akurat po nim się nie spodziewała. Oczywiście dalej była na niego
wściekła za kłótnię sprzed kilku dni, lecz w duchu poczuła
niespodziewany przypływ sympatii do rudzielca.
- Gdzie
Harry? - spytała, próbując zachować resztkę zdrowego rozsądku.
- Nie
mam pojęcia – przez ułamek sekundy na jego twarzy zaistniał
grymas przerażenia. Dotychczas Wybraniec zawsze towarzyszył im w
niebezpiecznych wyprawach. Teraz jednak oboje nie wiedzieli, czy
chłopak nie został pojmany przez jednego ze Śmierciożerców.
-
Musimy znaleźć Dumbledore'a – powiedziała, próbując opanować
drżenie swojego głosu.
Weasley
skinął głową, po czym bez żadnych dyskusji ruszyli w dalszą
drogę.
Z każdą
sekundą rozpętywało się większe piekło. Aurorzy pojawiali się
z każdej strony, próbując za wszelką cenę zwalczyć
Śmierciożerców, którzy raz po raz rzucali niewybaczalne zaklęcia
na oślep.
Hermiona,
podświadomie szukała znajomych twarzy, modląc się w duchu, by
nikomu nie stała się krzywda.
Nie
wiedzieć czemu, automatycznie pomyślała o Draconie. Przez ułamek
sekundy miała ochotę zawrócić i odnaleźć swojego Wybawiciela.
Nie miała pojęcia, gdzie mógł się podziewać ani co zamierzał
zrobić, by uratować swoją matkę. W duchu jednak musiała
przyznać, iż cholernie się o niego martwiła. Co jak co, ale po
dzisiejszym dniu, nie umiała już przejść koło niego obojętnie.
Nienawiść jaką czuła do niego od pierwszego dnia szkoły powoli
zaczęła znikać.
Nie
mogła jednak teraz pozwolić sobie na jakąkolwiek chwilę słabości.
W każdej chwili mogła zostać zabita, a jej status krwi wcale nie
poprawiał jej sytuacji.
- Już
niedaleko – wyspała, gdy mijali ostatni budynek należący do
Hogsmeade.
Granger
spojrzała niepewnie na coraz bardziej zachmurzone niebo, które raz
co raz zsyłało na ziemię potężne pioruny. Niespodziewanie
dostrzegła spadającą wprost w jej kierunku czarną smugę.
W
jednym momencie stanęła jak wryta. Nie mogła uwierzyć, by mieli
aż tak wielkiego pecha. Najpierw Dołohow a teraz kolejny
śmierciożerca czyhający na ich życie. Miała ochotę wyć z
rozpaczy.Wiedziała, że nie mają szans.
Gdy
kilka sekund później postać zamaskowanego sługi Voldemorta
pojawiła się tuż przed nimi, nie mogła ruszyć się nawet o
centymetr. Podświadomie wiedziała jednak, że musi sprostać
zdaniu.
- Panna
Granger, jak miło Panią znowu spotkać – zimny nieczuły głos
Lucjusza Malfoya podziałał na nią jak strumień zimnej wody.
Uniosła
odważnie głowę, by zajrzeć w oczy swojego wroga, które były tak
bardzo podobne do tęczówek Dracona. Nie podziałały one jednak na
nią tak intensywnie. Poczuła wręcz obrzydzenie na sam ich widok.
-
Zostaw ją w spokoju! - ryknął Ron celując różdżką wprost na
starszego Malfoy'a. Mimo to nie zrobił ani jednego kroku, by
zasłonić dziewczynę. Blond włosy czarodziej zaśmiał się
głośno.
- A
jednak twój ojciec niczego Cię nie nauczył Weasley – odparł
ironicznie - Sectumsepra! - krzyknął w następnej chwili czym
powalił rudzielca na ziemię.
- Ron!
- Hermiona nie mogła powstrzymać wrzasku przerażenia, jaki
wydostał się z jej gardła. Poczuła jak łzy napływają jej do
oczu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma szans, by pokonać
Lucjusza. Przynajmniej nie w takim stanie.Nie miała zamiaru jednak
poddawać się bez walki. Przed oczami stanął jej obraz Dracona,
który, mimo dzielącej ich nienawiści stanął w jej obronie.Nie
pozwoli by jego zachowanie poszło na marne.
- Czego
pan chce? - warknęła, z całych sił starając się, by jej głos
zabrzmiał pewnie. Nie chciała, by ten okrutny człowiek widział,
jak bardzo była przerażona.
- Niech
się pani nie martwi panno Granger. Nie mam zamiaru robić pani
krzywdy. Przynajmniej jeszcze nie teraz – odparł ze stoickim
spokojem, powoli przybliżając się do niej – Doszły mnie
ostatnio słuchy, że między Panią a moim synem– przerwał na
chwilę, by westchnąć głęboko – doszło do pewnej
niekomfortowej chwili z udziałem Dolohowa – dokończył. Widać
było, iż świetnie się przy tym bawił – Mam nadzieję jednak,
że taka sytuacja nie będzie miała nigdy więcej miejsca. Osobiście
zajmę się swoim synem, lecz co do Pani – końcem swojej różdżki
powoli dotknął kosmyka jej włosów – mam szczerą nadzieję, że
weźmie sobie Pani moje słowa do serca. Nie chcemy przecież by Pani
mugolscy rodzice ucierpieli przez pani głupotę – zaśmiał się
perfidnie, po czym bez żadnego uprzedzenia aportował się z głośnym
hukiem.
~Blaise~
W ciągu
6 lat spędzonych ze Smokiem, Blaise nigdy nie pomyślał, że
cokolwiek jest w stanie go zaskoczyć. Wraz ze swoim przyjacielem
przeżyli wiele przygód, o których niektórzy uczniowie mogli
tylko pomarzyć. Temu właśnie stojąc naprzeciwko tajemniczej Lucy,
nie mógł wyjść z podziwu, iż udało mu się ją znaleźć.
- Jakim
cudem? - Oczy dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości,
gdy zobaczyła szelmowski uśmiech Zabiniego.
-
Przeznaczenie – odparł jak gdyby nigdy nic. Z całych sił
próbował uspokoić swoje rozszalałe serce, które na widok
nieznajomej przyspieszyło swoje bicie. Nie wiedział jakim cudem,
ale młoda czarownica samą swoją obecnością doprowadzała go do
szaleństwa.
- Nie
możesz tu być – powiedziała rozkojarzona. Dopiero teraz zwrócił
uwagę na jej dłonie, które niemiłosiernie drżały.
Zdezorientowany uniósł jedną brew do góry.
-
Powiesz mi w końcu kim jesteś? - spytał. Mógł przysiąc, że
jeszcze nigdy nie widział owej blondwłosej osóbki podczas całego
swojego pobytu w Hogwarcie. Był więc pewny, że dziewczyna po
prostu albo niedawno co dołączyła do któregoś z domów albo
pojawiła się w zamku z nieznanych nikomu powodów.
- Lucy
Hayes – mruknęła rozglądając nerwowo. Blaise jednym ruchem
dłoni zmusił ją, by w końcu spojrzała w jego oczy. Poczuł jak
na chwilę cały świat znika a piwne tęczówki młodej czarownicy
hipnotyzują go coraz bardziej.
- A
więc Lucy – zaczął powoli cały czas obserwując jej reakcje na
jego dotyk. O dziwo dziewczyna pozostawała nieugięta i bez
najmniejszego wahania wpatrywała się w bruneta – Jak to możliwe,
że nigdy wcześniej Cię nie widziałem? – dokończył.
- Nigdy
nie zwracałeś uwagi na takie jak ja – prychnęła, po czym
cofnęła się o krok do tyłu, tym samym powiększając dystans
między nimi.Zabini odetchnął z ulgą, jednocześnie czując
przepływającą przez jego krew adrenalinę oraz irytacje.
- Jakoś
nie chce mi się w to uwierzyć – odparł złośliwie – Nie
jesteś tu przez przypadek – było to bardziej stwierdzenie niż
pytanie. Jego towarzyszka przygryzła lekko wargę, przez co
mimowolnie przyznała mu racje. Blaise uśmiechnął się perfidnie.
Powolnym krokiem ponownie przybliżył się do swojej ofiary – Albo
sama opowiesz mi o sobie albo dowiem się wszystkiego na własną
rękę – szepnął wprost do jej ucha.
- Ja…
-wyczuł w jej głosie nutkę niepewności, lecz postanowił
cierpliwie czekać na całą wypowiedź – Zgoda – westchnęła w
końcu – Ale nie teraz. Musisz stąd iść, błagam Cię –
wyjęczała. Ponownie zobaczył w jej oczach przerażenie.
- Co
się dzieje? - zapytał wyraźnie zdenerwowany. Bycie zafascynowanym
prześliczną czarownicą to jedno, lecz kompletna niewiedza w jakiej
się znajdował to drugie. Zazwyczaj szybko dostawał to czego
chciał, więc ta sytuacja była da niego zupełnie nowa jak i
niezmiernie irytująca.
Bez
problemu mógł wyczuć w powietrzu wiszącą atmosferę strachu oraz
napięcia.
Przekręcił
wymownie oczami, gdy Lucy spojrzała na niego przeciągle dając mu
wyraźnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpowiadać na żadne z
dręczących go pytań. Nie tak wyobrażał sobie ich pierwsze
prawdziwe spotkanie.
Powoli
chyba musiał pogodzić się z faktem, że wszystko co związane z tą
urokliwą a jakże tajemniczą czarownicą, wiązało się z ciągłym
niedosytem informacji. Po chwili namysłu stwierdził, iż mógłby
nawet się do tego przyzwyczaić. W końcu sam ostatnimi czasy
ukrywał tak wiele rzeczy przed swoim najlepszym przyjacielem. Nie
mógł winić Lucy za to, że chciała zachować swoje tajemnice dla
siebie.
-
Blaise – odezwała się po chwili – Nie mam najmniejszego powodu
by odpowiedzieć na to pytanie – dokończyła a lekki złośliwy
uśmieszek pojawił się na jej twarzy.
Bluźnierstwa
na temat jej zachowania same cisnęły się mu na język. Jego słowa
oburzenia zostały jednak zagłuszone przez masę przerażających
krzyków, które wydawały się pochodzić od wszystkich uczniów
wracających z wypadu do Hogsmeade.
Kolejna
fala szoku zalała jego ciało. Nawet z takiej odległości mógł
bez problemu rozpoznać szerzącą się panikę, podczas gdy masa
nastolatków biegiem gnała w kierunku zamku.
- O tym
właśnie mówiłam – mruknęła Lucy.
Cała
ciekawość Zabiniego nagle została zastąpiona ogromną falą
przerażenia. Nie miał teraz czasu ani chęci dalej bawić się w
detektywa. W jednej chwili postanowił jak najszybciej udać się do
Wielkiej Sali, by dowiedzieć się co tak właściwie miało miejsce.
-
Słuchaj nie mam teraz ochoty dalej bawić się w twoje tajemnicze
gierki – warknął, po czym nie czekając na odpowiedź dziewczyny
biegiem oddalił się od swojego dotychczas ulubionego miejsca.
Doskonale
mógł usłyszeć jak jego serce trzykrotnie przyspieszyło bicie.
Miał przeczucie, że przegapił właśnie coś bardzo ważnego a
jednocześnie niebezpiecznego.
Przeskakiwał
po kilka schodów naraz, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się
przed głównym wejściem do Hogwartu.
Niespodziewanie,
mijając pierwsze piętro, nieznana postać brązowowłosej
czarownicy pojawiła się dokładnie przed nim. W ostatniej chwili
udało mu uniknąć zderzenia z dziewczyną.
-
Granger? - spytał oniemiały, widząc jak Gryfonka podnosi na niego
swój prawie nieobecny wzrok. Na jej twarzy pojawił się niemy
grymas bólu oraz wycieńczenia.Dopiero teraz zauważył, iż jedną
ręką starała się utrzymać wielkie ciało pewnego rudzielca.
-
Mógłbyś mi z łaski swojej pomóc? - wysapała.
Blaise
analizując tą sytuacje kilka godzin później nie wiedział czy
powinien się śmiać czy płakać. Dwójka znienawidzonych przez
niego Gryfoniaków właśnie prosiła go o pomoc. Kilka miesięcy
temu bez najmniejszego wahania zaśmiałby się im prosto w twarz i
odszedł szukając własnych znajomych, którzy zapewne mieli świetny
ubaw z całego zamieszania.
Teraz
jednak, wyrzuty sumienia przeszły przez całe jego ciało. Hermiona
nigdy w życiu nie powiedziała na niego ani jednego złego słowa.
To, że wywodziła się z szlamowatej rodziny od pewnego czasu w
ogóle nie stanowiło dla niego różnicy.
Nie
zwlekając szybko przytaknął głową i w następnej chwili
pociągnął Weasley'a za jego drugie ramię. Mimo zaistniałej
sytuacji, z całego serca podziwiał Granger za sam fakt, iż udało
jej się unieść ciało rudzielca. Zabini mógł się założyć, że
ważył 3 razy więcej niż ona sama.
-
Musimy zanieść go do Skrzydła Szpitalnego – stwierdził.
Dziewczyna energicznie przyznała mu rację i nie dyskutując zbyt
wiele ostrożnie ruszyli w wspólnie ustalonym kierunku.
Nie
miał pojęcia jakim zaklęciem dostał Wierzplej, lecz nie wyglądało
to za dobrze. Z Jego lewej piersi wydobywała się masa krwi, która
leniwie skapywała na posadzkę. Ledwo co powstrzymał odruch
wymiotny na widok otwartej rany.
-
Próbowałam go uzdrowić prostymi zaklęciami lecz nic nie pomogło
– mruknęła Gryfonka, widząc minę bruneta.
- Co
tak właściwie się stało? - kolejne pytanie padło z jego ust. Tym
razem jednak był pewny, iż Hermiona bez żadnych wątpliwości na
nie odpowie.
-
Śmierciożercy – odparła krzywiąc się przy tym nieznacznie.
Zabini
nawet nie miał okazji by dowiedzieć się czegoś więcej, gdyż w
następnym momencie oboje przekroczyli próg Skrzydła Szpitalnego,
które w bardziej przypominało pobojowisko niż miejsce dla chorych.
Przynajmniej
kilkanaście osób, wijących się z bólu czekało na pomoc Pani
Pomforey. Widać było, że kobieta w podeszłym już wieku prawie
wychodzi z siebie by dopomóc każdemu z uczniów.
Blaise
rozglądnął się po sali, by po chwili razem z Granger usadowić
Weasley'a na jednym z ostatnich wolnych łóżek. Oboje odetchnęli
głęboko, pozbywając się ciężaru ze swojego ciała.
-
Dziękuję – szepnęła Hermiona w jego kierunku. Nie wiedział
czemu, lecz dziwne nieznane ciepło rozeszło się po całym jego
ciele. Jeszcze nigdy nie pomógł własnemu wrogowi. Teraz jednak
zaczął odbierać swój czyn za coś dobrego.
- Nie
masz za co – stwierdził a nikły uśmieszek pojawił się na jego
twarzy.
-
Proszę natychmiast opuścić Skrzydło Szpitalne i pozwolić mi
zając się panem Weasley'em – głos pielęgniarki szkolnej
przywrócił go do rzeczywistości.Jak na zawołanie obydwoje
odskoczyli od łóżka Rudzielca.
Hermiona
jeszcze raz zerknęła na swojego przyjeciela, po czym oboje udali
się w stronę wyjścia.
-
Poczekam tutaj – stwierdziła gładko, na co Blaise przytaknął
tylko głową.
-
Zostać z tobą? - sam nie wiedział czemu to zaproponował. Kilka
dni temu osobiście przecież proponował Draconowi, by zamknął tą
pyskatą Gryfonkę we Wrzeszczącej Chacie. W tym momencie jednak
patrząc w te czekoladowe oczy nie wyobrażał sobie, by mógł
zostawić ją samą. Dopiero teraz zrozumiał czemu Malfoy aż tak
bardzo narzeka na obecność Granger. Tylko ona umiała dostrzec
nawet te najbardziej skrywane uczucia.
- Nie.
I tak już wystarczająco zrobiłeś – uśmiechnęła się smutno.
Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna walczy z łzami.Nie chciał
jednak, by przy nim płakała.
-
Będzie dobrze Granger – powiedział, bardziej przekonując siebie
niż ją.
- Wiem
– odparła – Dowiedz się co z Malfoy'em – dokończyła
niepewnie.
Blaise
uniósł jedną brew do góry, lecz przytaknął głową, na znak, iż
spełni jej prośbę.
Po
chwili ciszy jaka zapadła, udał się w stronę Lochów, by odnaleźć
swojego przyjaciela.
~Hermiona~
Ostatnie
dni września zdawały się dobiegać końca. Szare chmury odbierały
uczniom jakąkolwiek nadzieję na niespodziewany powrót lata.
Hermiona
była jednak pewna, że nawet prześliczna pogoda nie zmusiłaby
młodzieży do opuszczenia murów Hogwartu. Po wydarzeniach jakie
miały miejsce niespełna dwa tygodnie temu, każdy wolał przebywać
na terenie zamku, niż narażać się na jakiekolwiek
niebezpieczeństwo. W dodatku grono nauczycielskie zadbało o to, by
w najbliższej przyszłości jakiekolwiek wypady do Hogsmeade zostały
odwołane. Ponadto przed wejściem do zamku stało dwa razy więcej
Aurorów niż poprzednio. Podsumowując każdy wręcz stawał na
głowie, by wszystko wróciło do normy.
Granger
i tak uważała, że mieli niesamowite szczęście. Mimo chaosu i
paniki, obyło się bez ofiar śmiertelnych. Niektóre zaklęcia,
które trafiły przypadkowych uczniów były jednak tak paskudne, iż
Pani Pomfrey nie miała innego wyjścia, niż wysłać swoich
podopiecznych do Świętego Munga.
- O
czym tak rozmyślasz? - głos Ron'a Weasley'a przywrócił ją do
rzeczywistości. Uśmiechnęła się przelotnie.
- O
niczym – odparła, po czym zaczęła zajadać się swoją kolacją.
Od czasu , gdy jej przyjaciel oberwał nieznanym im zaklęciem, ich
relacje zdecydowanie się polepszyły. Hermiona postanowiła, iż
zapomni o głupim incydencie, który wydawał się mieć zdarzenie
wieki temu. Nie chciała spędzić całego roku szkolnego na
gniewaniu się na Rudzielca tylko dlatego, że ten nie umiał
poradzić sobie z uczuciem jakie żywił w stosunku do niej. Obydwoje
żyli w czasach, w których każdy z nich mógł zginąć z dnia na
dzień.
Dlatego właśnie przesiedziała całą noc wraz z Harrym, który na
szczęście podczas ataku znajdował się w zamku, przed Skrzydłem
Szpitalnym. Żaden z nauczycieli nawet nie przejął się ich
całonocną wartą przy Weasley'u. Każdy starał się opanować
panikę, która niestety z upływem czasu nie znikała. Hermionina
mogła się założyć, że na biurku Dumbledore'a non stop pojawiały
się listy zmartwionych rodziców. Ona sama dalej nie mogła uwierzyć
w zbieg wydarzeń. Gdyby ktoś kilka tygodni temu, powiedział jej,
iż Śmierciożercy zaatakują wioskę, zapewne zaśmiałaby się
perliście, przekonując daną osobę, że Czarny Pan nie jest na
tyle głupi, by atakować pod samym nosem samego Albusa. Niestety nie
miała racji. Voldemort był nieprzewidywalny i to właśnie czyniło
go jednym z najniebezpieczniejszych czarodziejów na ziemi.
-
Mionka – leniwie spojrzała w oczy Wybrańca, który wręcz domagał
się jej uwagi. Jego podkrążone oczy świadczyły tylko i wyłącznie
o tym, że chłopak nadzwyczajniej w świecie się przepracowuje. Już
dawno zdążyła zauważyć, iż Okularnik znika czasami na całe
noce, po czym jak gdyby nigdy nic udaje się na zajęcia. Westchnęła
cichutko. Martwiła się o Harre'go lecz nie chciała naciskać.
Wiedziała, że prędzej czy później jej przyjaciel zwróci się do
niej o poradę, czy też po zwykłe wsparcie.
-
Słucham? - odparła uśmiechając się.
- Nie
powinnaś czasami udać się na szlaban? - spytał. Hermiona jak na
zawołanie, zerwała się z miejsca, po czym przeklinając pod nosem,
zaczęła histerycznie zbierać wszystkie książki, które rozłożyła
w Wielkiej Sali.
- Nie
czekajcie na mnie! - krzyknęła przelotnie a następnie biegiem
ruszyła ku wyjściu.
Miała
ochotę pacnąć się w głowę. Jak mogła zapomnieć! Snape zapewne
odejmie jej przynajmniej 10 punktów za samo spóźnienie! Przecież
od ponad dwóch tygodni, mimo nieobecności Malfoy'a, dalej
kontynuowała swoją karę wymierzoną przez Slughorna. Dwa razy w
tygodniu spędzała co najmniej 2 godziny we Wrzeszczącej Chacie,
starając przywrócić ją do porządnego stanu.
Za
każdym razem wracała umęczona jak wół lecz musiała przyznać,
że efekty można było zauważyć na pierwszy rzut oka. Niemniej
jednak nie miałaby nic przeciwko, gdyby pomoc w postaci pewnego
blondwłosego Ślizgona, znowu zaczęła z nią współpracować.
Na samą
myśl o Malfoy'u poczuła przeszywające ją dreszcze przerażenia.
Od ponad dwóch tygodni nikt nie miał żadnych wiadomości na temat
Ślizgona.
Nauczyciele zdawali się być poinformowani o jego nieobecności, co jakoś nie dawało jej zupełnej satysfakcji. Musiała przyznać przed samą sobą, że odrobinę się martwiła. Ba! Któregoś popołudnia nawet podeszła do Blaise'a Zabiniego, by dowiedzieć się, czy chłopak wie cokolwiek na temat tego przebrzydłego szarookiego.
Nauczyciele zdawali się być poinformowani o jego nieobecności, co jakoś nie dawało jej zupełnej satysfakcji. Musiała przyznać przed samą sobą, że odrobinę się martwiła. Ba! Któregoś popołudnia nawet podeszła do Blaise'a Zabiniego, by dowiedzieć się, czy chłopak wie cokolwiek na temat tego przebrzydłego szarookiego.
Niestety
brunet wydawał się być tak samo poddenerwowany całą sytuacją
jak ona. Chcąc nie chcąc, po napaści na Hogsmeade Hermiona
zdążyła żywić minimalne pozytywne uczucia do Diabła. Tak więc
czasami zdarzało im się przesiedzieć kilka godzin w bibliotece,
główkując, czy z Draconem dzieje się coś złego lub po prostu
gadając o głupotach. Podświadomie polubiła jego towarzystwo i
starała się zapomnieć o tych wszystkich latach upokorzenia.
Odganiając
od siebie te niezbyt ciekawe myśli, przebiegła ostatnie metry, po
czym zdyszana spojrzała na i tak już rozłoszczonego Snape'a.
- 5
minut spóźnienia Granger, a zatem minus10 punktów dla twojego domu
– uśmiechnął się perfidnie, po czym ruszył w kierunku
Wrzeszczącej Chaty.
Granger
miała ochotę prychnąć jak rozjuszona kotka. Może miała szacunek
do wszystkich nauczycieli w Hogwarcie lecz czasami zachowanie byłego
mistrza eliksirów doprowadzało ją do szału. Niemniej jednak, bez
żadnej dyskusji udała się w dalszą drogę. Po 10 minutach dotarli
do miejsca.
-
Wracając, użyj tajemnego wyjścia prowadzącego do Wierzby Bijącej.
Ani ja ani Slughorn nie dysponujemy czasem, by Panią odebrać –
złośliwy uśmieszek wpłynął na twarz Severusa, po czym nie
czekając na odpowiedź, ruszył w drogę powrotną.
Dziewczyna
przekręciła wymownie oczami. Naprawdę czasami nie wierzyła w
nierozsądność nauczycieli. Niecały miesiąc po ataku
Śmierciożerców ponownie była zdana tylko i wyłącznie na siebie.
Jej serce mimowolnie wykonało fikołka na myśl o samotnej drodze.
Ponownie tego dnia westchnęła głęboko.
Mimowolnie
jednak zabrała się za sprzątanie.Szczerze powiedziawszy, była z
siebie nadzwyczaj dumna. W ponad dwa tygodnie udało jej się
doprowadzić to miejsce do nawet dobrego stanu. Oczywiście, stare
meble dalej były w kiepskim stanie lecz dzięki swojej upartości
udało jej się wymusić na Slughornie, by pozwolił jej używać
czarów, przynajmniej by odnowić niektóre rzeczy.
Tak
więc po ciężkich godzinach pracy, salon wyglądał prawie jak
miejsce godne użytku. Dzisiaj miała zamiar pomalować ściany, by miejsce nabrało nowoczesnego smaku.
Uśmiechnęła
się do siebie przelotnie, po czym zabrała się do pracy. Muzyka
wydobywająca się z telewizora dodała jej nieznanej euforii. Powoli
przyzwyczajała się do tego miejsca, a strach wywołany
wspomnieniami z 3 klasy powoli ale skutecznie mijał.
Jak na
zaprzeczenie swoich myśli, nagle usłyszała donośny huk
wydobywający się z jendych z pomieszczeń na dole.
Pisnęła
głośno, a farba, którą trzymała w ręce wylała jej się na jej
nowo co kupioną bluzeczkę.Jej serce automatycznie przyspieszyło
bicie a ręce drżały niemiłosiernie. Sięgnęła po
swoją różdżkę i w ułamku sekundy postanowiła sprawdzić co
wywołało nieznany dźwięk. Nabrała
głośno powietrza, po czym zaczęła ostrożnie schodzić po
schodach uważając, by przypadkiem nie natrafić na fałszywy
stopień.
Była
przerażona, lecz z całych sił starała zachować zdrowy rozsądek.
Nie miała zamiaru pozwolić, by strach opętał jej ciało. W końcu,
była Gryfonką! Mimo to, gdy po raz kolejny tego wieczoru usłyszała
donośny huk, ponownie przeszły ją dreszcze.
- Jest
tam kto? - jej głos zdawał zdradzać jej wszystkie uczucia, które
tak konsekwentnie chciała ukryć. Na jej nieszczęście, nie
doczekała się żadnej odpowiedzi.
Przełknęła
głośno ślinę a następnie trochę niepewnie stanęła przed
drzwiami, z których raz po raz wydobywał się trzask. Przez chwilę
stała w bezruchu licząc, że to wszystko nie dzieje się naprawdę
i owa nieznana postać zniknie tak szybko jak się pojawiła.
Niestety, jej rozsądek podpowiadał jej, iż nic takiego nie będzie
miało miejsca.
Z
lekkim wahaniem położyła dłoń na klamce. Z całej siły
próbowała opanować swój oddech, który wydawał jej się być
niesamowicie płytki. Postanowiła jednak nie zwlekać.
W
przypływie odwagi, otworzyła gwałtownie drzwi. Rozejrzała się
uważnie po całym pomieszczeniu, szukając jakiekolwiek znaku na
obecność drugiej osoby.
Dopiero
po kilku sekundach, zauważyła nikły cień postaci, leżącej
wprost naprzeciwko starego fortepiana. Miała ochotę krzyknąć, gdy
w końcu zorientowała się z kim miała do czynienia.
-
Granger – słaby szept wycieńczonego Dracona dotarł do jej
podświadomości z lekkim opóźnieniem – Udało się –
powiedział zadowolony z siebie, po czym gwałtownie jęknął z
bólu. Hermiona od razu zauważyła w jakim stanie znajdował się
jej były wróg. Gdy w końcu jej nogi doprowadziły ją do leżącego
chłopaka, było już za późno. Dziecia fortuny Malfoy'ów bowiem,
ponownie ogarnęła ciemność.
Świetnie Ci idzie pisanie. Tylko tak dalej. Pisz częściej z perspektywy Hermiony. Dobrze się to czyta :D
OdpowiedzUsuń