piątek, 24 lipca 2015

Rozdział IX "Łat­wo jest poświęcić wszys­tko, gdy nie ma się nic... "


Witam :)

Z tej strony Skyler. Notka odrobinę później niż planowałam, lecz rozdział pisałam sama i tak już zostanie. 
Pierwszy raz piszę z perspektywy Hermiony, więc proszę bądźcie wyrozumiali. Z czasem nabiorę wprawy :) 
Pod ostatnim postem pojawiły się pytania o miniaturkę, która niestety nie została dokończona.
Niestety z tego co wiem, Pola na daną chwilę nie ma czasu, by prowadzić bloga więc sprawa miniaturki pozostaje dla mnie niewiadoma.
Ach i jeszcze sprawa wyglądu bloga. Odświeżyłam odrobinę zakładkę "Bohaterowie" a na dniach mam zamiar zbetować poprzednie rozdziały, bo bądźmy szczerzy, za ciekawie to to nie wygląda. 
A teraz zapraszam do czytania :) 
Życze wszystkim udanych wakacji! 




~Hermiona~


Hogsmeade od lat mogło się poszczycić renomą miasta zamieszkanego tylko i wyłącznie przez Czarodziei. Nie wiadomo czemu, lecz Mugole unikali tego miejsca jak ognia, podświadomie wyczuwając goszczącą tu nieznaną „Energię” oraz tajemny mrok. W gruncie rzeczy miasteczko było jednak tak urocze i spokojne, że trudno było wyobrazić sobie, by jakiekolwiek złe wydarzenia miały tu miejsce.
Temu właśnie panna Hermiona Granger była wstrząśnięta, gdy przemierzając kolejne uliczki wioski, na każdym rogu spotykała się z falą okrzyków przerażenia oraz paniki. Nie miała pojęcia jak mogło do tego dojść. Śmierciożercy tutaj? Pod samym nosem Dumbledore'a? Coś jej tu nie pasowało, lecz na daną chwilę nie miała czasu, by rozwikłać tą zagadkę.
Serce o mało co nie wyskoczyło z jej klatki piersiowej a różdżka drgała niemiłosiernie pod naciskiem jej dłoni. Musiała się stąd wydostać, inaczej prędzej czy później jakiś sługus Czarnego Pana dorwie ją w swoje ręce.
Na moment przywołała do siebie wspomnienia sprzed kilkunastu minut. Poczuła jak przez ułamek sekundy przechodzi ją dreszcz upokorzenia. Jak mogła pozwolić, by Draco Malfoy uratował jej życie? Przecież nie raz nie dwa znajdowała się już w niebezpieczeństwie i zawsze, ale to zawsze umiała uporać się z sytuacją. Tymczasem dzisiaj zachowała się jak zupełna małolata, która nie ma pojęciach o żadnych zaklęciach przeciw obronnych. Miała ochotę uderzyć samą siebie w twarz za swoje zachowanie. W duchu jednak musiała przyznać, że tylko i wyłącznie dzięki Ślizgonowi zdołała przeżyć.
Teraz jednak była zdana wyłącznie na siebie. Nie oglądając się za siebie i rzucając raz po raz Drętwotę, biegła w stronę Zamku. Czerwona sukienka, którą miała na sobie zdecydowanie utrudniała jej całą podróż. Przeklęła pod nosem. Na co było jej strojenie się godzinami przed lustrem, kiedy teraz znajdowała się w śmiertelnym zagrożeniu. Przysięgła sobie w duchu, że następnym razem założy coś bardziej praktycznego.
- Hermiona! - Dziewczyna stanęła jak wryta, słysząc w oddali w swoje imię. Z nieba cały czas czas spadał uporczywy deszcz, co utrudniało jej widoczność na całe zamieszanie.Niemniej jednak bez problemu rozpoznała czerwoną czuprynę, która kierowała się w jej stronę.
- Ron! - krzyknęła – Co ty tutaj robisz? - dziewczyna nie miała pojęcia jak ma zareagować. Z jednej strony cholernie cieszyła się widząc twarz swojego przyjaciela, lecz z drugiej strony teraz obaj znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Jak to co, przyszedłem Cię szukać! - odparł z wyraźną dumą w głosie. Jęknęła podświadomie, widząc heroiczną postawę swojego przyjaciela. Musiała jednak w duchu przyznać, że tego akurat po nim się nie spodziewała. Oczywiście dalej była na niego wściekła za kłótnię sprzed kilku dni, lecz w duchu poczuła niespodziewany przypływ sympatii do rudzielca.
- Gdzie Harry? - spytała, próbując zachować resztkę zdrowego rozsądku.
- Nie mam pojęcia – przez ułamek sekundy na jego twarzy zaistniał grymas przerażenia. Dotychczas Wybraniec zawsze towarzyszył im w niebezpiecznych wyprawach. Teraz jednak oboje nie wiedzieli, czy chłopak nie został pojmany przez jednego ze Śmierciożerców.
- Musimy znaleźć Dumbledore'a – powiedziała, próbując opanować drżenie swojego głosu.
Weasley skinął głową, po czym bez żadnych dyskusji ruszyli w dalszą drogę.
Z każdą sekundą rozpętywało się większe piekło. Aurorzy pojawiali się z każdej strony, próbując za wszelką cenę zwalczyć Śmierciożerców, którzy raz po raz rzucali niewybaczalne zaklęcia na oślep.
Hermiona, podświadomie szukała znajomych twarzy, modląc się w duchu, by nikomu nie stała się krzywda.
Nie wiedzieć czemu, automatycznie pomyślała o Draconie. Przez ułamek sekundy miała ochotę zawrócić i odnaleźć swojego Wybawiciela. Nie miała pojęcia, gdzie mógł się podziewać ani co zamierzał zrobić, by uratować swoją matkę. W duchu jednak musiała przyznać, iż cholernie się o niego martwiła. Co jak co, ale po dzisiejszym dniu, nie umiała już przejść koło niego obojętnie. Nienawiść jaką czuła do niego od pierwszego dnia szkoły powoli zaczęła znikać.
Nie mogła jednak teraz pozwolić sobie na jakąkolwiek chwilę słabości. W każdej chwili mogła zostać zabita, a jej status krwi wcale nie poprawiał jej sytuacji.
- Już niedaleko – wyspała, gdy mijali ostatni budynek należący do Hogsmeade.
Granger spojrzała niepewnie na coraz bardziej zachmurzone niebo, które raz co raz zsyłało na ziemię potężne pioruny. Niespodziewanie dostrzegła spadającą wprost w jej kierunku czarną smugę.
W jednym momencie stanęła jak wryta. Nie mogła uwierzyć, by mieli aż tak wielkiego pecha. Najpierw Dołohow a teraz kolejny śmierciożerca czyhający na ich życie. Miała ochotę wyć z rozpaczy.Wiedziała, że nie mają szans.
Gdy kilka sekund później postać zamaskowanego sługi Voldemorta pojawiła się tuż przed nimi, nie mogła ruszyć się nawet o centymetr. Podświadomie wiedziała jednak, że musi sprostać zdaniu.
- Panna Granger, jak miło Panią znowu spotkać – zimny nieczuły głos Lucjusza Malfoya podziałał na nią jak strumień zimnej wody.
Uniosła odważnie głowę, by zajrzeć w oczy swojego wroga, które były tak bardzo podobne do tęczówek Dracona. Nie podziałały one jednak na nią tak intensywnie. Poczuła wręcz obrzydzenie na sam ich widok.
- Zostaw ją w spokoju! - ryknął Ron celując różdżką wprost na starszego Malfoy'a. Mimo to nie zrobił ani jednego kroku, by zasłonić dziewczynę. Blond włosy czarodziej zaśmiał się głośno.
- A jednak twój ojciec niczego Cię nie nauczył Weasley – odparł ironicznie - Sectumsepra! - krzyknął w następnej chwili czym powalił rudzielca na ziemię.
- Ron! - Hermiona nie mogła powstrzymać wrzasku przerażenia, jaki wydostał się z jej gardła. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma szans, by pokonać Lucjusza. Przynajmniej nie w takim stanie.Nie miała zamiaru jednak poddawać się bez walki. Przed oczami stanął jej obraz Dracona, który, mimo dzielącej ich nienawiści stanął w jej obronie.Nie pozwoli by jego zachowanie poszło na marne.
- Czego pan chce? - warknęła, z całych sił starając się, by jej głos zabrzmiał pewnie. Nie chciała, by ten okrutny człowiek widział, jak bardzo była przerażona.
- Niech się pani nie martwi panno Granger. Nie mam zamiaru robić pani krzywdy. Przynajmniej jeszcze nie teraz – odparł ze stoickim spokojem, powoli przybliżając się do niej – Doszły mnie ostatnio słuchy, że między Panią a moim synem– przerwał na chwilę, by westchnąć głęboko – doszło do pewnej niekomfortowej chwili z udziałem Dolohowa – dokończył. Widać było, iż świetnie się przy tym bawił – Mam nadzieję jednak, że taka sytuacja nie będzie miała nigdy więcej miejsca. Osobiście zajmę się swoim synem, lecz co do Pani – końcem swojej różdżki powoli dotknął kosmyka jej włosów – mam szczerą nadzieję, że weźmie sobie Pani moje słowa do serca. Nie chcemy przecież by Pani mugolscy rodzice ucierpieli przez pani głupotę – zaśmiał się perfidnie, po czym bez żadnego uprzedzenia aportował się z głośnym hukiem.

~Blaise~

W ciągu 6 lat spędzonych ze Smokiem, Blaise nigdy nie pomyślał, że cokolwiek jest w stanie go zaskoczyć. Wraz ze swoim przyjacielem przeżyli wiele przygód, o których niektórzy uczniowie mogli tylko pomarzyć. Temu właśnie stojąc naprzeciwko tajemniczej Lucy, nie mógł wyjść z podziwu, iż udało mu się ją znaleźć.
- Jakim cudem? - Oczy dziewczyny rozszerzyły się do granic możliwości, gdy zobaczyła szelmowski uśmiech Zabiniego.
- Przeznaczenie – odparł jak gdyby nigdy nic. Z całych sił próbował uspokoić swoje rozszalałe serce, które na widok nieznajomej przyspieszyło swoje bicie. Nie wiedział jakim cudem, ale młoda czarownica samą swoją obecnością doprowadzała go do szaleństwa.
- Nie możesz tu być – powiedziała rozkojarzona. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej dłonie, które niemiłosiernie drżały. Zdezorientowany uniósł jedną brew do góry.
- Powiesz mi w końcu kim jesteś? - spytał. Mógł przysiąc, że jeszcze nigdy nie widział owej blondwłosej osóbki podczas całego swojego pobytu w Hogwarcie. Był więc pewny, że dziewczyna po prostu albo niedawno co dołączyła do któregoś z domów albo pojawiła się w zamku z nieznanych nikomu powodów.
- Lucy Hayes – mruknęła rozglądając nerwowo. Blaise jednym ruchem dłoni zmusił ją, by w końcu spojrzała w jego oczy. Poczuł jak na chwilę cały świat znika a piwne tęczówki młodej czarownicy hipnotyzują go coraz bardziej.
- A więc Lucy – zaczął powoli cały czas obserwując jej reakcje na jego dotyk. O dziwo dziewczyna pozostawała nieugięta i bez najmniejszego wahania wpatrywała się w bruneta – Jak to możliwe, że nigdy wcześniej Cię nie widziałem? – dokończył.
- Nigdy nie zwracałeś uwagi na takie jak ja – prychnęła, po czym cofnęła się o krok do tyłu, tym samym powiększając dystans między nimi.Zabini odetchnął z ulgą, jednocześnie czując przepływającą przez jego krew adrenalinę oraz irytacje.
- Jakoś nie chce mi się w to uwierzyć – odparł złośliwie – Nie jesteś tu przez przypadek – było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Jego towarzyszka przygryzła lekko wargę, przez co mimowolnie przyznała mu racje. Blaise uśmiechnął się perfidnie. Powolnym krokiem ponownie przybliżył się do swojej ofiary – Albo sama opowiesz mi o sobie albo dowiem się wszystkiego na własną rękę – szepnął wprost do jej ucha.
- Ja… -wyczuł w jej głosie nutkę niepewności, lecz postanowił cierpliwie czekać na całą wypowiedź – Zgoda – westchnęła w końcu – Ale nie teraz. Musisz stąd iść, błagam Cię – wyjęczała. Ponownie zobaczył w jej oczach przerażenie.
- Co się dzieje? - zapytał wyraźnie zdenerwowany. Bycie zafascynowanym prześliczną czarownicą to jedno, lecz kompletna niewiedza w jakiej się znajdował to drugie. Zazwyczaj szybko dostawał to czego chciał, więc ta sytuacja była da niego zupełnie nowa jak i niezmiernie irytująca.
Bez problemu mógł wyczuć w powietrzu wiszącą atmosferę strachu oraz napięcia.
Przekręcił wymownie oczami, gdy Lucy spojrzała na niego przeciągle dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpowiadać na żadne z dręczących go pytań. Nie tak wyobrażał sobie ich pierwsze prawdziwe spotkanie.
Powoli chyba musiał pogodzić się z faktem, że wszystko co związane z tą urokliwą a jakże tajemniczą czarownicą, wiązało się z ciągłym niedosytem informacji. Po chwili namysłu stwierdził, iż mógłby nawet się do tego przyzwyczaić. W końcu sam ostatnimi czasy ukrywał tak wiele rzeczy przed swoim najlepszym przyjacielem. Nie mógł winić Lucy za to, że chciała zachować swoje tajemnice dla siebie.
- Blaise – odezwała się po chwili – Nie mam najmniejszego powodu by odpowiedzieć na to pytanie – dokończyła a lekki złośliwy uśmieszek pojawił się na jej twarzy.
Bluźnierstwa na temat jej zachowania same cisnęły się mu na język. Jego słowa oburzenia zostały jednak zagłuszone przez masę przerażających krzyków, które wydawały się pochodzić od wszystkich uczniów wracających z wypadu do Hogsmeade.
Kolejna fala szoku zalała jego ciało. Nawet z takiej odległości mógł bez problemu rozpoznać szerzącą się panikę, podczas gdy masa nastolatków biegiem gnała w kierunku zamku.
- O tym właśnie mówiłam – mruknęła Lucy.
Cała ciekawość Zabiniego nagle została zastąpiona ogromną falą przerażenia. Nie miał teraz czasu ani chęci dalej bawić się w detektywa. W jednej chwili postanowił jak najszybciej udać się do Wielkiej Sali, by dowiedzieć się co tak właściwie miało miejsce.
- Słuchaj nie mam teraz ochoty dalej bawić się w twoje tajemnicze gierki – warknął, po czym nie czekając na odpowiedź dziewczyny biegiem oddalił się od swojego dotychczas ulubionego miejsca.
Doskonale mógł usłyszeć jak jego serce trzykrotnie przyspieszyło bicie. Miał przeczucie, że przegapił właśnie coś bardzo ważnego a jednocześnie niebezpiecznego.
Przeskakiwał po kilka schodów naraz, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się przed głównym wejściem do Hogwartu.
Niespodziewanie, mijając pierwsze piętro, nieznana postać brązowowłosej czarownicy pojawiła się dokładnie przed nim. W ostatniej chwili udało mu uniknąć zderzenia z dziewczyną.
- Granger? - spytał oniemiały, widząc jak Gryfonka podnosi na niego swój prawie nieobecny wzrok. Na jej twarzy pojawił się niemy grymas bólu oraz wycieńczenia.Dopiero teraz zauważył, iż jedną ręką starała się utrzymać wielkie ciało pewnego rudzielca.
- Mógłbyś mi z łaski swojej pomóc? - wysapała.
Blaise analizując tą sytuacje kilka godzin później nie wiedział czy powinien się śmiać czy płakać. Dwójka znienawidzonych przez niego Gryfoniaków właśnie prosiła go o pomoc. Kilka miesięcy temu bez najmniejszego wahania zaśmiałby się im prosto w twarz i odszedł szukając własnych znajomych, którzy zapewne mieli świetny ubaw z całego zamieszania.
Teraz jednak, wyrzuty sumienia przeszły przez całe jego ciało. Hermiona nigdy w życiu nie powiedziała na niego ani jednego złego słowa. To, że wywodziła się z szlamowatej rodziny od pewnego czasu w ogóle nie stanowiło dla niego różnicy.
Nie zwlekając szybko przytaknął głową i w następnej chwili pociągnął Weasley'a za jego drugie ramię. Mimo zaistniałej sytuacji, z całego serca podziwiał Granger za sam fakt, iż udało jej się unieść ciało rudzielca. Zabini mógł się założyć, że ważył 3 razy więcej niż ona sama.
- Musimy zanieść go do Skrzydła Szpitalnego – stwierdził. Dziewczyna energicznie przyznała mu rację i nie dyskutując zbyt wiele ostrożnie ruszyli w wspólnie ustalonym kierunku.
Nie miał pojęcia jakim zaklęciem dostał Wierzplej, lecz nie wyglądało to za dobrze. Z Jego lewej piersi wydobywała się masa krwi, która leniwie skapywała na posadzkę. Ledwo co powstrzymał odruch wymiotny na widok otwartej rany.
- Próbowałam go uzdrowić prostymi zaklęciami lecz nic nie pomogło – mruknęła Gryfonka, widząc minę bruneta.
- Co tak właściwie się stało? - kolejne pytanie padło z jego ust. Tym razem jednak był pewny, iż Hermiona bez żadnych wątpliwości na nie odpowie.
- Śmierciożercy – odparła krzywiąc się przy tym nieznacznie.
Zabini nawet nie miał okazji by dowiedzieć się czegoś więcej, gdyż w następnym momencie oboje przekroczyli próg Skrzydła Szpitalnego, które w bardziej przypominało pobojowisko niż miejsce dla chorych.
Przynajmniej kilkanaście osób, wijących się z bólu czekało na pomoc Pani Pomforey. Widać było, że kobieta w podeszłym już wieku prawie wychodzi z siebie by dopomóc każdemu z uczniów.
Blaise rozglądnął się po sali, by po chwili razem z Granger usadowić Weasley'a na jednym z ostatnich wolnych łóżek. Oboje odetchnęli głęboko, pozbywając się ciężaru ze swojego ciała.
- Dziękuję – szepnęła Hermiona w jego kierunku. Nie wiedział czemu, lecz dziwne nieznane ciepło rozeszło się po całym jego ciele. Jeszcze nigdy nie pomógł własnemu wrogowi. Teraz jednak zaczął odbierać swój czyn za coś dobrego.
- Nie masz za co – stwierdził a nikły uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
- Proszę natychmiast opuścić Skrzydło Szpitalne i pozwolić mi zając się panem Weasley'em – głos pielęgniarki szkolnej przywrócił go do rzeczywistości.Jak na zawołanie obydwoje odskoczyli od łóżka Rudzielca.
Hermiona jeszcze raz zerknęła na swojego przyjeciela, po czym oboje udali się w stronę wyjścia.
- Poczekam tutaj – stwierdziła gładko, na co Blaise przytaknął tylko głową.
- Zostać z tobą? - sam nie wiedział czemu to zaproponował. Kilka dni temu osobiście przecież proponował Draconowi, by zamknął tą pyskatą Gryfonkę we Wrzeszczącej Chacie. W tym momencie jednak patrząc w te czekoladowe oczy nie wyobrażał sobie, by mógł zostawić ją samą. Dopiero teraz zrozumiał czemu Malfoy aż tak bardzo narzeka na obecność Granger. Tylko ona umiała dostrzec nawet te najbardziej skrywane uczucia.
- Nie. I tak już wystarczająco zrobiłeś – uśmiechnęła się smutno. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna walczy z łzami.Nie chciał jednak, by przy nim płakała.
- Będzie dobrze Granger – powiedział, bardziej przekonując siebie niż ją.
- Wiem – odparła – Dowiedz się co z Malfoy'em – dokończyła niepewnie.
Blaise uniósł jedną brew do góry, lecz przytaknął głową, na znak, iż spełni jej prośbę.
Po chwili ciszy jaka zapadła, udał się w stronę Lochów, by odnaleźć swojego przyjaciela.


~Hermiona~

Ostatnie dni września zdawały się dobiegać końca. Szare chmury odbierały uczniom jakąkolwiek nadzieję na niespodziewany powrót lata.
Hermiona była jednak pewna, że nawet prześliczna pogoda nie zmusiłaby młodzieży do opuszczenia murów Hogwartu. Po wydarzeniach jakie miały miejsce niespełna dwa tygodnie temu, każdy wolał przebywać na terenie zamku, niż narażać się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. W dodatku grono nauczycielskie zadbało o to, by w najbliższej przyszłości jakiekolwiek wypady do Hogsmeade zostały odwołane. Ponadto przed wejściem do zamku stało dwa razy więcej Aurorów niż poprzednio. Podsumowując każdy wręcz stawał na głowie, by wszystko wróciło do normy.
Granger i tak uważała, że mieli niesamowite szczęście. Mimo chaosu i paniki, obyło się bez ofiar śmiertelnych. Niektóre zaklęcia, które trafiły przypadkowych uczniów były jednak tak paskudne, iż Pani Pomfrey nie miała innego wyjścia, niż wysłać swoich podopiecznych do Świętego Munga.
- O czym tak rozmyślasz? - głos Ron'a Weasley'a przywrócił ją do rzeczywistości. Uśmiechnęła się przelotnie.
- O niczym – odparła, po czym zaczęła zajadać się swoją kolacją. Od czasu , gdy jej przyjaciel oberwał nieznanym im zaklęciem, ich relacje zdecydowanie się polepszyły. Hermiona postanowiła, iż zapomni o głupim incydencie, który wydawał się mieć zdarzenie wieki temu. Nie chciała spędzić całego roku szkolnego na gniewaniu się na Rudzielca tylko dlatego, że ten nie umiał poradzić sobie z uczuciem jakie żywił w stosunku do niej. Obydwoje żyli w czasach, w których każdy z nich mógł zginąć z dnia na dzień.
Dlatego właśnie przesiedziała całą noc wraz z Harrym, który na szczęście podczas ataku znajdował się w zamku, przed Skrzydłem Szpitalnym. Żaden z nauczycieli nawet nie przejął się ich całonocną wartą przy Weasley'u. Każdy starał się opanować panikę, która niestety z upływem czasu nie znikała. Hermionina mogła się założyć, że na biurku Dumbledore'a non stop pojawiały się listy zmartwionych rodziców. Ona sama dalej nie mogła uwierzyć w zbieg wydarzeń. Gdyby ktoś kilka tygodni temu, powiedział jej, iż Śmierciożercy zaatakują wioskę, zapewne zaśmiałaby się perliście, przekonując daną osobę, że Czarny Pan nie jest na tyle głupi, by atakować pod samym nosem samego Albusa. Niestety nie miała racji. Voldemort był nieprzewidywalny i to właśnie czyniło go jednym z najniebezpieczniejszych czarodziejów na ziemi.
- Mionka – leniwie spojrzała w oczy Wybrańca, który wręcz domagał się jej uwagi. Jego podkrążone oczy świadczyły tylko i wyłącznie o tym, że chłopak nadzwyczajniej w świecie się przepracowuje. Już dawno zdążyła zauważyć, iż Okularnik znika czasami na całe noce, po czym jak gdyby nigdy nic udaje się na zajęcia. Westchnęła cichutko. Martwiła się o Harre'go lecz nie chciała naciskać. Wiedziała, że prędzej czy później jej przyjaciel zwróci się do niej o poradę, czy też po zwykłe wsparcie.
- Słucham? - odparła uśmiechając się.
- Nie powinnaś czasami udać się na szlaban? - spytał. Hermiona jak na zawołanie, zerwała się z miejsca, po czym przeklinając pod nosem, zaczęła histerycznie zbierać wszystkie książki, które rozłożyła w Wielkiej Sali.
- Nie czekajcie na mnie! - krzyknęła przelotnie a następnie biegiem ruszyła ku wyjściu.
Miała ochotę pacnąć się w głowę. Jak mogła zapomnieć! Snape zapewne odejmie jej przynajmniej 10 punktów za samo spóźnienie! Przecież od ponad dwóch tygodni, mimo nieobecności Malfoy'a, dalej kontynuowała swoją karę wymierzoną przez Slughorna. Dwa razy w tygodniu spędzała co najmniej 2 godziny we Wrzeszczącej Chacie, starając przywrócić ją do porządnego stanu.
Za każdym razem wracała umęczona jak wół lecz musiała przyznać, że efekty można było zauważyć na pierwszy rzut oka. Niemniej jednak nie miałaby nic przeciwko, gdyby pomoc w postaci pewnego blondwłosego Ślizgona, znowu zaczęła z nią współpracować.
Na samą myśl o Malfoy'u poczuła przeszywające ją dreszcze przerażenia. Od ponad dwóch tygodni nikt nie miał żadnych wiadomości na temat Ślizgona. 
Nauczyciele zdawali się być poinformowani o jego nieobecności, co jakoś nie dawało jej zupełnej satysfakcji. Musiała przyznać przed samą sobą, że odrobinę się martwiła. Ba! Któregoś popołudnia nawet podeszła do Blaise'a Zabiniego, by dowiedzieć się, czy chłopak wie cokolwiek na temat tego przebrzydłego szarookiego.
Niestety brunet wydawał się być tak samo poddenerwowany całą sytuacją jak ona. Chcąc nie chcąc, po napaści na Hogsmeade Hermiona zdążyła żywić minimalne pozytywne uczucia do Diabła. Tak więc czasami zdarzało im się przesiedzieć kilka godzin w bibliotece, główkując, czy z Draconem dzieje się coś złego lub po prostu gadając o głupotach. Podświadomie polubiła jego towarzystwo i starała się zapomnieć o tych wszystkich latach upokorzenia.
Odganiając od siebie te niezbyt ciekawe myśli, przebiegła ostatnie metry, po czym zdyszana spojrzała na i tak już rozłoszczonego Snape'a.
- 5 minut spóźnienia Granger, a zatem minus10 punktów dla twojego domu – uśmiechnął się perfidnie, po czym ruszył w kierunku Wrzeszczącej Chaty.
Granger miała ochotę prychnąć jak rozjuszona kotka. Może miała szacunek do wszystkich nauczycieli w Hogwarcie lecz czasami zachowanie byłego mistrza eliksirów doprowadzało ją do szału. Niemniej jednak, bez żadnej dyskusji udała się w dalszą drogę. Po 10 minutach dotarli do miejsca.
- Wracając, użyj tajemnego wyjścia prowadzącego do Wierzby Bijącej. Ani ja ani Slughorn nie dysponujemy czasem, by Panią odebrać – złośliwy uśmieszek wpłynął na twarz Severusa, po czym nie czekając na odpowiedź, ruszył w drogę powrotną.
Dziewczyna przekręciła wymownie oczami. Naprawdę czasami nie wierzyła w nierozsądność nauczycieli. Niecały miesiąc po ataku Śmierciożerców ponownie była zdana tylko i wyłącznie na siebie. Jej serce mimowolnie wykonało fikołka na myśl o samotnej drodze. Ponownie tego dnia westchnęła głęboko.
Mimowolnie jednak zabrała się za sprzątanie.Szczerze powiedziawszy, była z siebie nadzwyczaj dumna. W ponad dwa tygodnie udało jej się doprowadzić to miejsce do nawet dobrego stanu. Oczywiście, stare meble dalej były w kiepskim stanie lecz dzięki swojej upartości udało jej się wymusić na Slughornie, by pozwolił jej używać czarów, przynajmniej by odnowić niektóre rzeczy.
Tak więc po ciężkich godzinach pracy, salon wyglądał prawie jak miejsce godne użytku. Dzisiaj miała zamiar pomalować ściany, by miejsce nabrało nowoczesnego smaku.
Uśmiechnęła się do siebie przelotnie, po czym zabrała się do pracy. Muzyka wydobywająca się z telewizora dodała jej nieznanej euforii. Powoli przyzwyczajała się do tego miejsca, a strach wywołany wspomnieniami z 3 klasy powoli ale skutecznie mijał.
Jak na zaprzeczenie swoich myśli, nagle usłyszała donośny huk wydobywający się z jendych z pomieszczeń na dole.
Pisnęła głośno, a farba, którą trzymała w ręce wylała jej się na jej nowo co kupioną bluzeczkę.Jej serce automatycznie przyspieszyło bicie a ręce drżały niemiłosiernie. Sięgnęła po swoją różdżkę i w ułamku sekundy postanowiła sprawdzić co wywołało nieznany dźwięk. Nabrała głośno powietrza, po czym zaczęła ostrożnie schodzić po schodach uważając, by przypadkiem nie natrafić na fałszywy stopień.
Była przerażona, lecz z całych sił starała zachować zdrowy rozsądek. Nie miała zamiaru pozwolić, by strach opętał jej ciało. W końcu, była Gryfonką! Mimo to, gdy po raz kolejny tego wieczoru usłyszała donośny huk, ponownie przeszły ją dreszcze.
- Jest tam kto? - jej głos zdawał zdradzać jej wszystkie uczucia, które tak konsekwentnie chciała ukryć. Na jej nieszczęście, nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
Przełknęła głośno ślinę a następnie trochę niepewnie stanęła przed drzwiami, z których raz po raz wydobywał się trzask. Przez chwilę stała w bezruchu licząc, że to wszystko nie dzieje się naprawdę i owa nieznana postać zniknie tak szybko jak się pojawiła. Niestety, jej rozsądek podpowiadał jej, iż nic takiego nie będzie miało miejsca.
Z lekkim wahaniem położyła dłoń na klamce. Z całej siły próbowała opanować swój oddech, który wydawał jej się być niesamowicie płytki. Postanowiła jednak nie zwlekać.
W przypływie odwagi, otworzyła gwałtownie drzwi. Rozejrzała się uważnie po całym pomieszczeniu, szukając jakiekolwiek znaku na obecność drugiej osoby.
Dopiero po kilku sekundach, zauważyła nikły cień postaci, leżącej wprost naprzeciwko starego fortepiana. Miała ochotę krzyknąć, gdy w końcu zorientowała się z kim miała do czynienia.
- Granger – słaby szept wycieńczonego Dracona dotarł do jej podświadomości z lekkim opóźnieniem – Udało się – powiedział zadowolony z siebie, po czym gwałtownie jęknął z bólu. Hermiona od razu zauważyła w jakim stanie znajdował się jej były wróg. Gdy w końcu jej nogi doprowadziły ją do leżącego chłopaka, było już za późno. Dziecia fortuny Malfoy'ów bowiem, ponownie ogarnęła ciemność.  







1 komentarz:

  1. Świetnie Ci idzie pisanie. Tylko tak dalej. Pisz częściej z perspektywy Hermiony. Dobrze się to czyta :D

    OdpowiedzUsuń