sobota, 15 sierpnia 2015

Miniaturka "Zapomnij"

Witam wszystkich czytelników, 
W oczekiwaniu na kolejny rozdział postanowiłam napisać miniaturkę, która bądź co bądź, pisałam już szmat czasu. 
Mam nadzieję, że odrobinę przypadnie wam do gustu. Prosiłabym o szczere opinie i komentarze, które dają mi motywacje do pisania. 
Życzę wszystkim udanych wakacji :)





Moje przeczucia rzadko co bywały mylne. W wieku 11 lat wiedziałem, że matka, powoli tracąc cierpliwość do mojego ojca, w końcu dozna załamania nerwowego, przez co wpadnie w zdrowotne problemy. O wiele się nie pomyliłem. Kilka dni później bowiem, podczas moich pierwszych dni nauki w Hogwarcie, domowa sowa przyniosła mi list o nieciekawej treści. Narcyza miała raka. Niby nic groźnego w czarodziejskim świecie ale jednak. Uzdrowiciele z całej Anglii próbowali wyleczyć złośliwego guza, lecz żaden z nich nie osiągnął zbytniego sukcesu. Mimo to, nie zaprzątałem sobie głowy tym problemem. Podświadomie wiedziałem, że moja matka ma jeszcze kilka pięknych lat do przeżycia. 
Mój dziwny „talent”  pomagał mi zawsze wydostać się z jakikolwiek trudnych sytuacji lub podjąć poprawne decyzje, od których zależało moje życie. Oczywiście teraz, będąc o kilkanaście lat starszy, żałowałem swoich czynów, lecz skłamałbym gdybym stwierdził, że nie były one konieczne. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż gdybym wybrał inaczej, nie dożyłbym dnia dzisiejszego i nie miał czegoś, co mogę nazwać rodziną. Nie twierdzę jednak, że czasami powinienem posłuchać swojego serca zamiast zdrowego rozsądku. Przynajmniej w tym jednym przypadku.
Czasami, gdy siedzę sam, wpatrując się w ogień i popijając whiskey, zastanawiam się, czy odpychanie osób, które najbardziej mnie kochają jest naprawdę poprawne. Nie znałem niczego innego, a gdy ona próbowała mnie tego nauczyć, przeczucie kazało mi uciekać od tego jak najdalej. Nie mogłem pozwolić sobie na zagubienie się w uczuciach. Jedyne co w życiu miałem to kontrola i chyba nigdy nie byłem w stanie z tego zrezygnować. Rozum podpowiadał mi, że to dobra decyzja, więc nie miałem zamiaru dalej ciągnąć miłości, która i tak nie miała najmniejszej szansy na przetrwanie. Ponownie, przeczucie mnie nie zawiodło.
Dlatego teraz, siedząc przy jednym ze stolików na oficjalnym balu u państwa Potterów z okazji siedemnastej rocznicy zakończenia Bitwy o Hogwart, jedyne na co miałem ochotę, to uciec najdalej jak się dało. Moja żona Astoria nie miała jednak zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Czuła się jak ryba w wodzie, widząc tyle osób z wyższych sfer, do których tak zawsze chciała należeć. Widziałem jak wodziła wzrokiem za każdą kobietą mającą, jej zdaniem, o wiele ładniejszą sukienkę od niej. Nie mogłem powstrzymać ironicznego uśmiechu. To prawda, ta kobieta była istną katorgą dla mężczyzny, lecz mimo to, kochałem ją. Kochałem jej chęć bycia lepszą od wszystkich oraz zaciętość, gdy godzinami kłóciła się ze mną o to, by posłać naszego syna do Beautbox.  Moja żona dawała mi również osobistą satysfakcję, że po tylu latach mogłem jeszcze kogoś pokochać na swój własny sposób. Oczywiście nie było łatwo i oboje o tym wiedzieliśmy.  Astoria doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w moim sercu jest inna kobieta, która znaczyła dla mnie o wiele więcej, niż cała moja rodzina, lecz nie miała mi tego za złe. Akceptowała to i starała się  zrozumieć. Czasami widziałem w jej oczach smutek oraz żal. Nie chciałem jednak przyjąć do wiadomości, że nie tylko niszczę swoje życie jak i jej. 
Westchnąłem głęboko i jedną ręką sięgnąłem po kieliszek drogiego szampana. 
- Nie sądzisz, że już wystarczy? - Oskarżający głos Dafne Greengrass sprawił, że przez moment zastanowiłem się nad swoim zachowaniem. To prawda, ostatnio za dużo piłem ale, na Merlina, kto na tym świecie rozumiał mnie lepiej od alkoholu?
- Nie sądzisz, że powinnaś zająć się swoimi problemami? - Spytałem złośliwie, próbując naśladować jej piskliwy głos. Siostra Astorii nigdy za mną nie przepadała. Nawet w dniu naszego ślubu starała się przekonać moją narzeczoną do zmiany decyzji. Ona bowiem, jako jedna z nielicznych zdawała sobie sprawę, że nie żenię się z miłości.
- Na daną chwilę moim problemem jesteś ty – syknęła. Widziałem, jak z całej siły próbuje opanować swój gniew. Zaśmiałem się głośno na ten widok.
- Zajmij się swoim małżeństwem – powiedziałem – Słyszałem, że Zabini ostatnio poważnie myśli o rozwodzie – oczywiście skłamałem. Blaise nigdy w życiu nie kochał kogoś tak mocno jak ową blondynkę. Byli ze sobą od 20 lat i ani razu nie mieli poważniejszej kłótni. Czasami nawet zazdrościłem im tego pięknego życia. Po namyśle jednak dochodziłem do wniosku, że mimo perfekcyjnego związku w jakim obydwoje żyli mieli więcej problemów niż przeciętny czarodziej.
Gdy dziesięć lat temu oboje doszli do winsoku, że są gotowi zostać rodzicami coś stanęło na ich drodze. Dziecko, które niedługo miało przyjść na świat sprawiało Daphne problemy zdrowotne, aż w końcu kobieta poroniła. Nie były to przyjemne chwile zarówno dla nich jak i dla mnie. Widzieć płaczącego Diabła to jedno, lecz próbować uświadomić go, że nigdy nie zostanie ojcem to drugie. Uzdrowiciele bowiem byli bezradni w przypadku Greengrass. Nawet ja wtedy nie mogłem być bezduszny. 
-  Zaczerpnij trochę świeżego powietrza Malfoy, bo niszczysz wszystko na czym Ci zależy – odparła, po czym oddaliła się w stronę swojego męża. Niechętnie musiałem przyznać jej racje.
Ostatnie miesiące nie były łatwe, zwłaszcza jeżeli chodzi o mój stan psychiczny. Wspomnienia powracały  do mnie lada chwilę, a wyobraźnia podsuwało co rusz nowe halucynacje z jej osobą w roli głównej. 
„ Jak mogłeś Draco” - powtarzała co chwilę, przyprawiając mnie do szaleństwa. Miałem ochotę przygarnąć ją do siebie, powiedzieć, że zrobiłem to dla swojego własnego bezpieczeństwa. Byłem egoistą i to właśnie tak bardzo wyniszczyło mnie od środka. Ironią było jednak fakt, że dopiero teraz na stare lata zdałem sobie z tego sprawę.
Niechętnie wstałem a następnie udałem się w stronę tylnego wyjścia. Nie było to jednak takie proste. Z każdej strony byłem otoczony przez masę czarodziei, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do wygranej w Bitwie o Hogwart. Ministerstwo jak i sam Potter postarali się, by cały wystrój oraz atmosfera była wręcz perfekcyjna. Dzieciaki z zaciekawieniem wpatrywały się w zaczarowany sufit ,z którego raz co raz spadały gwiazdy z imionami poległych.  Stoliki ustrojone w czarne obrusy z białymi Liliami w wazonie,  były rozmieszczone po prawej stronie, tak by goście mogli spokojnie tańczyć do wolnej muzyki granej przez jakiś podrzędny zespól wybrany przez Ginewrę. Mimo mojego pesymistycznego nastawienia w duchu przyznałem, że nawet trafili w mój gust. Wystrój nie był przesadny, ani ubogi. Typowe dla Pottera, który za wszelką cenę starał się pokazać, że cała odpowiedzialność, jaka ciążyła na nim od kilkunastu lat,  nie doprowadziła go do szaleństwa. Oczywiście ledwie co mu się to udawało. Zawsze byłem dobrym obserwatorem więc bez problemu zauważyłem, jak Wybraniec męczy się w swoim własnym życiu. 
Nawet teraz, gdy tylko spojrzałem w jego kierunku z łatwością rozpoznałem wielkie sińce pod oczami oraz bliznę na policzku, która wydawała się być bardziej wyraźna niż słynna „Błyskawica”. 
Nigdy jednak nie czułem ani krzty współczucia. Potter, podejmując takie, a nie inne wybory był skazany na życie w „bajce”, w której nawet nie mógł spokojnie udać się na wakacje z rodziną.
W głębi serca dalej żywiłem do niego czystą nienawiść, chociażby za to, że widział tylko czubek swojego nosa, podczas gdy ona tak bardzo potrzebowała wsparcia. 
„Przestań Draco” - ponownie jej głos uderzył we mnie jak grom z jasnego nieba - „ To nie jego wina, że stchórzyłeś” -  Miała rację. Nie powinienem osądzać Okularnika za to, że zdążył stać się dla niej bliższy niż ja. 
Po kilku minutach, wreszcie udało mi się wydostać z tłocznej sali. Odetchnąłem z ulgą, gdy świeże powietrze w końcu dotarło do moich nozdrzy. Z całych sił próbowałem opanować natłok myśli, związanych tylko i wyłącznie z nią, lecz to nigdy nie należało do rzeczy, które przychodziły mi z łatwością. Nie wiedzieć czemu, ale za każdym razem dawało mi to pewną chorą satysfakcję. Może nie miałem prawa uczestniczyć w  jej prywatnym życiu, lecz nawet po tylu latach miałem wrażenie, że jakaś minimalna cząstka jej duszy dalej towarzyszy mi przez całe moje życie. 
Od kilku miesięcy była to jedyna myśl, która trzymała mnie jeszcze przy zdrowym rozsądku. Gdyby nie ona, zapewne wylądowałbym w Mungu, niszcząc przy tym cały rodzinny wizerunek. 
Nawet teraz Prorok Codzienny za wszelką cenę starał się wyciągnąć nawet najmniejszą informację o relacjach, jakie panują między mną a Astorią. To prawda, ostatnio coraz bardziej się kłóciliśmy, ale nigdy nie należałem do osób, które z chęcią wyżalają się w jakiś szmatławcach.Mimo to, przyzwyczaiłem się do braku pełnej prywatności. Szczerze powiedziawszy, dziwił mnie fakt, że żadna gazeta jeszcze nie zdołała wyciągnąć moich brudów z młodości. Panna Skeeter byłaby zachwycona z sensacji, jaką wywołałby mój od lat ukrywany sekret. Nie wątpię jednak, że kobieta od lat starała się dotrzeć do jakichkolwiek informacji o tajemniczej pierwszej miłości Dracona Malfoy'a. 
W takich chwilach, dziękowałem bogu za wpływy, jakie miałem w świecie czarodziejskim. Gdyby nie one, zarówno ja, jak i ona, już dawno bylibyśmy skończeni. 
Nigdy nie afiszowałem się z uczuciami, więc nasz związek udało nam się zachować w sekrecie przez dobre 2 lata. Nikt nie zadawał pytań, czemu znikam na całe nocy z mojego prywatnego dormitorium, albo gdzie znika pewna bardzo zdolna Gryfonka. Nasza cała relacja była owiana nutką tajemniczości oraz wiązała się z pewnym ryzykiem, przez co dawało mi poczucie wolności. Oczywiście bywało ciężko. Nigdy nie potrafiłem  wytrzymać nawet sekundy w Wielkiej Sali, gdy naprzeciw mnie Wieprzlej z całych sił próbował zwrócić na siebie uwagę, cały czas opowiadając pewnej brązowowłosej czarownicy o uwagach dotyczących jej życia miłosnego. Raz nawet, podczas imprezy świątecznej wydawanej przez Slughorna, nie mogłem się powstrzymać  i wkradłem się tylnymi drzwiami tylko po to, by wiedziała, że nie pozwolę jej ponosić się z jakimś przygłupim bydlakiem z Gryffindoru. 
Naprawdę chciałem, by każdy zdawał sobie sprawę z moich uczuć. Owszem na początku, było mi wstyd. Bo jak to? Szlama i arystokrata? Później jednak, widząc ją w objęciach innego mężczyzny powoli dochodziłem do wniosku, że naprawdę powinienem mieć gdzieś, co pomyślą sobie inni. Nigdy jednak nie miałem tyle odwagi. Presja, wywołana zadaniem dla Czarnego Pana sprawiała, że powoli zacząłem obawiać się o jej życie, przez co nieświadomie zamykałem się w swoim własnym świecie.  Teraz wiem, że dokładnie wtedy popełniłem największy błąd.
Westchnąłem leniwie, po czym skierowałem swój wzrok w kierunku dwóch dzieciaków, które wyraźnie starały się odpalić kilka fajerwerków. Zaśmiałem się cicho, od razu poznając swojego własnego syna. Śmiało mogłem stwierdzić, że odziedziczył po mnie wszystkie najlepsze cechy. Platynowa grzywka spadała na jego lekko zarumienioną twarz, a srebrne oczy wręcz iskrzyły z radości. Jeszcze kilka lat i chłopak zapewne złamie tysiąc kobiecych serc. W takich momentach czułem dumę, która odrobinę leczyła ranę w moim sercu. 
Co prawda, nie zawsze byłem zadowolony z towarzystwa w jakim obracał się Scorpius, lecz zdążyłem już przywyknąć, że co drugi tydzień na wakacjach młody Potter zjawiał się w Malfoy Manor. Podziały dawno już zniknęły a ja musiałem uporać się z faktem, iż mój syn bratał się z „wrogiem”.
- Mówiłem Ci, trzeba było użyć czarów – mruknął zirytowany Albus, po czym ponownie spróbował odpalić mugolską zapalniczkę. Przekręciłem wymownie oczami a następnie jednym susem, znalazłem się koło dwójki młodych Ślizgonów
- Zachowujesz się zupełnie jak twój ojciec – prychnąłem teatralnie, czochrając mu przy tym włosy. Nie myśląc za wiele, wyciągnąłem z kieszeni swoją różdżkę, tym samym uwalniając ich od męczarni.
„Incendio” zaklęcie, wypowiedziane w myślach zadziało wręcz automatycznie. Dosłownie kilka sekund później różnokolorowe fajerwerki wystrzeliły w powietrze, dając przy tym niezły ubaw dwójce najlepszych przyjaciół. 
- Mogę też spróbować? - mój syn zwrócił się do mnie z wręcz błagalnym wzorkiem, świadczącym o jego zafascynowaniu.
- Pod warunkiem że nie piśniesz ani jednego słowa swojej matce – zagroziłem, uśmiechając się zadziornie. Nie dane mi było jednak nawet przekazać zaklęcia, gdy nagle usłyszałem tak bardzo znajomy mi głos tuż za swoimi plecami.
- Dzieciaki, lepiej udajcie się z powrotem do domu. Wasze matki odchodzą od zmysłów – milion dreszczy przeszły przez moje ciało a w głowie wręcz zaszumiało mi od natłoku emocji.
Starając się zachować zimną krew odwróciłem się wprost do swojej pierwszej oraz jedynej miłości. Dalej wyglądała pięknie. Czarna sukienka z dość odważnym dekoltem przylegała wręcz perfekcyjnie do jej ciała a włosy spięte w luźnego warkocza  dodawały jej specjalnego uroku, które większość kobiet na tej sali mogło jej pozazdrościć. Miałem ochotę westchnąć z zachwytu, lecz resztką sił powstrzymałem swoją reakcję. 
Scorpius oraz Albus, jakby wyczuwając coraz bardziej napiętą atmosferę ulotnili się w następnej chwili, zostawiając mnie sam na sam z Hermioną Weasley. 
Na pierwszy rzut oka było widać, że również i ona przygląda mi się z niemałym zaciekawieniem. Nieskromnie przyznam się, że nawet w rozsypce umaiłem zadbać o swój wygląd. Mimo pracy oraz domu, zawsze znajdowałem czas na treningi, więc doskonale zdawałem sobie sprawę, jakie wrażenie robiłem na kobietach. 
Jej wzrok jednak nie wydawał się zdradzać jakiegokolwiek zachwytu. Bez problemu dostrzegłem w  oczach byłej Gryfonki pewien smutek, jak i złość. I wtedy dotarło do mnie, że nic między nami nie jest tak proste jak kiedyś. Odszedłem od niej, zostawiłem w momencie kiedy najbardziej mnie potrzebowała, a teraz przez swoje zachowanie, sam doprowadzam siebie do załamania nerwowego. Podjąłem złe decyzje w życiu i to właśnie one zaczęły mnie prześladować. 
- Granger – powiedziałem ochrypłym z emocji głosem, próbując przy tym uśmiechnąć się nonszalancko. Wiedziałem jednak, że mi się to nie uda. Zawsze na jej widok z trudem udawało mi się zachowywać swoje emocje dla siebie.
- Od kilkunastu lat już nie Granger – odparła cicho, obserwując każdy mój ruch. Przez chwilę miałem wrażenie, że halucynacje, które ostatnimi czasy pojawiały się tak często, kolejny raz plątają mi figla. Nie miałem pewności, czy kobieta, którą darzyłem tak głębokim szczerym uczuciem, naprawdę znajduje się tuż przede mną.
Nie panując nad swoim zachowaniem, zmniejszyłem dystans między nami. Dla pewności, przejechałem ręką po jej policzku, dopiero teraz w pełni uświadamiając sobie, że w końcu mam ją tylko i wyłącznie dla siebie, chociażby na parę sekund. 
- Tyle lat – wyszeptałem. Minęło już prawie 19 pieprzonych lat, odkąd postanowiłem całkowicie zerwać kontakt z jedyną osobą, którą kochałem. 19 długich lat oddzielających nas od siebie z dnia na dzień.
- Nie dotykaj mnie – bez problemu mogłem zauważyć łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu, gdy tylko wypowiedziałem te  słowa. Nie miałem zamiaru jej słuchać. Nie teraz, gdy moje myśli od kilku miesięcy obracały się tylko i wyłącznie wokół niej.
- Przepraszam – powiedziałem z pełną powagą głosie – Przepraszam za wszystko – powtórzyłem. Moje serce biło jak oszalałe, a ciało ledwo co powstrzymywało się od gwałtownych ruchów. Pierwszy raz w życiu żałowałem czegoś tak bardzo, że w końcu zdobyłem się na szczere wyznanie. 
- Nie masz za co – jej głos był przesiąknięty smutkiem – Nie jesteśmy już dziećmi Malfoy. Po prostu zapomnij – dokończyła. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że cytuje moje własne słowa sprzed kilkunastu lat. Mimo to, bolało. Bolało jak cholera a to wszystko z mojej winy. Moje wybory doprowadziły nas do takiej sytuacji.
- Nie – warknąłem. Złość, która przepełniła każdą komórkę mojego ciała nie pozwalała mi tak łatwo odpuścić. Jednym pewnym ruchem, przyciągnąłem ją do siebie, dając w końcu upust swoich uczuciom.
Pamiętam jej  cichy jęk zadowolenia, gdy nasze wargi po niemalże 20 latach rozłąki znowu się spotkały. Pamiętam również jak moje ręce błądziły po jej ciele a deklaracje miłości wręcz same wychodziły z moich ust w przerwach między agresywnymi ale pełnymi sprzecznych uczuć pocałunkami. Nie miałem kontroli nad niczym. Ponownie zatraciłem się z tej cholernej miłości, która już niedługo miała mnie zabić. 
Mój ojciec miał rację. Malfoy'owie nie mieli prawa kochać. Nie dlatego, że byli zbyt dumni. Byli po prostu zbyt słabi, by znieść brzemię owego nieznanego i potężnego  uczucia. 
Miałem ochotę wyć z agonii, gdy kobieta moich marzeń po chwili oderwała się ode mnie, zupełnie oszołomiona. Widziałem rumieńce na jej policzkach, co jeszcze bardzo pobudzało moje i tak już rozgrzane zmysły.
- Nie możemy – wyszeptała. Każde słowo wypalało niewidzialną dziurę w moim sercu. Niemniej jednak wiedziałem, że miała racje. To, że przez ułamek sekundy udało mi się odzyskać coś, co straciłem wieki temu, wcale nie znaczyło szczęśliwego zakończenia. Każdy z nas miało własne życie. Mimo to, w głębi duszy miałem nadzieję, iż moje błędy z młodości jakimś sposobem nagle zostaną naprawione.
- Ucieknij ze mną Hermiona– w końcu odważyłem się wypowiedzieć te aż tak głupie i naiwne zdanie. Wiedziałem, że się nie zgodzi, że nie porzuci domu, rodziny, męża oraz swoich przyjaciół. Nie dla mnie. Osoby, która zraniła ją najbardziej. Całe życie uważałem się za tchórza i egoistę a teraz oczekuje od niej niemożliwego.
Jak na potwierdzenie moich słów, pokręciła przecząco głową. Nie zdziwiło mnie to. Wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie jej odzyskać. Po raz kolejny moje przeczucie miało racje. Uśmiechnąłem się zimno, po czym ująłem jej dłoń, by przekazać jej wszystkie myśli, wspomnienia i uczucia, które towarzyszyły mi odkąd na dobre zakończyłem nasz związek. Przymknąłem powieki, w końcu dopuszczając do siebie wszystkie emocje. 
Pamiętam, jak bolało widzieć ją w ramionach Weasley'a oraz jak bardzo starałem ukryć przed wszystkimi fakt, że moje serce na zawsze będzie należeć do niej. Pamiętam również nieprzespane noce, które uświadamiały mi, że straciłem najważniejszą osobę w moim życiu oraz kilka łez,które spłynęły po mojej twarzy gdy Blaise oznajmił mi o twoich ślubie.
Nie chciałem tracić kolejnych lat mojego życia na przypatrywaniu jej się z boku. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo pragnąłem o nią zawalczyć, by móc się z nią wspólnie zestarzeć. 
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że teraz postawiłem wszystko na jedną kartę. Teraz wszystko zależało od niej. 
Ponownie tego wieczoru poczułem dotyk jej, delikatnych malinowych ust. Mógłbym przysiąc, że włożyła w ten pocałunek więcej miłości niż chciała. Mimo to, dalej czekałem na jej odpowiedź. Nie  mogłem pozwolić sobie na ponowne zatracenie się. Nawet w takiej chwili potrafiłem zachować się zupełnie egoistycznie. 
- Kocham cię – jej głos był przepełniony tęsknotą. Uśmiechnąłem się lekko, powoli podnosząc powieki by w końcu nacieszyć się chwilą tymczasowego szczęścia które trwało krócej niż myślałem.
Gdy tylko otworzyłem oczy, dotarło do mnie, że to były ostatnie słowa jakie kiedykolwiek miałem od niej usłyszeć. Hermiona Granger znikła tak szybko jak się pojawiła, zostawiając mnie takiego jaki byłem przez całe życie. 





2 komentarze: